niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 8

Osobom,która odwiedzała mnie równie często jak Bartek był Andrzej.Lubiłam jego towarzystwo,uśmiech nie schodził mi z twarzy kiedy tak leżałam na łóżku i wpatrywałam się w jego błękitne oczy,słuchając jak opowiada o naszej wspólnej przeszłości.Czułam,że przy nim zapominam o tym co złe,o wypadku,o mojej relacji z Kurkiem,o nieciekawie zapowiadającej się przyszłości,o leczeniu,o wszystkim.Było mi w jego towarzystwie dobrze.
Następnego dnia czekała mnie operacja.Gdy wstałam z samego rana,od razu zauważyłam Wronkę czekającego przed salą.Uśmiechnęłam się szeroko machając do niego.Kiedy pielęgniarka uporała się z wszystkimi kroplówkami,lekami i innymi pierdołami i wyszła,on od razu zajął jej miejsce.
-Wielki dzień,co...-zagadnął,a ja przytaknęłam jedynie zerkając na moją bezwładną,lewą nogę.Zaczynałam traktować ją trochę tak,jak normalną osobę,gadałam do niej i ochrzaniałam ją za to,że nie funkcjonuje sprawnie.Uznałam jednak,że wariatką to ja jeszcze nie jestem i to po prostu efekt uboczny stresu.A jego miałam co nie miara.
Chwilę później pojawił się u mnie także Bartek.Przywitał się cicho i usiadł na krześle zerkając to na mnie,to na szatyna.Czułam jak moje sumienie i poczucie winy zżerają mnie od środka,kiedy widziałam jak z bólem wypisanym na twarzy obserwuje mnie i Andrzeja.Ale nie mogłam inaczej postąpić,tak było dla nas obu lepiej...
Próbowałam się z nim dogadać,pytałam o mamę,ojca,Kubę-jego młodszego brata,a nawet o ten ich cały klub,ale był jakiś nieobecny.Siedział ze spuszczoną głową i mruczał  w ramach odpowiedzi tylko:"tak","nie",ewentualnie"dobrze".Strach związany z zabiegiem zdawał się nie tylko mnie prześladować.
Im bliżej było południa tym bardziej ja milkłam,a mój żołądek zaciskał się na coraz ciaśniejszy supeł.Bałam się jak jasna cholera,ale chęć wyjścia z tego szpitala i bycia zdrowym była silniejsza niż jakikolwiek strach.Nie wiedziałam o czym marzyła moja stara wersja,ale moim największym pragnieniem na chwilę obecną było pozbycie się tego bólu w kręgosłupie,brzuchu i tych cholernych napadów ostrej migreny.Profesor tłumaczył mi kilkakrotnie,że to wszystko za niedługo minie,że antybiotyki działają,że moja czaszka się zrasta,że podaje mi tyle morfiny,ile tylko może,ale ja i tak czułam się  kiepsko.Oczywiście z dnia na dzień było ze mną lepiej,ale to i tak nie było to samo co bycie w pełni zdrowym.
Zanim zaczęto przygotowywać mnie do operacji moja sala była wypełniona prawie 20-to osobową zgrają ludzi(mama Bartka,tata Bartka,brat Bartka,Bartek,Anastazja,Andrzej,Paweł,Kłos i Ola,Mariusz i Paulina,Kuba i Agnieszka,Winiar i Dagmara,Łukasz i Agnieszka,no i rzecz jasna Falasca).Było mi miło,że pamiętali o mnie i starali się mnie wspierać mimo,że ja nie byłam taka chętna by to wsparcie otrzymywać. Było mi jakoś tak ciężko na siłę próbować od nowa się z nimi zaprzyjaźnić i tak naprawdę w ogóle nie chciało mi się z nimi rozmawiać.W tamtym momencie wolałam zostać sama ze swoimi lękami i obawami,więc ucieszyłam się,kiedy profesor ich wszystkich wygonił i zaczął omawiać ze mną przebieg operacji.
~*~
Wszystko poszło zgodnie z planem,przynajmniej tak stwierdził profesor,bo ja żadnej różnicy nie odczuwałam.Moja noga nadal do niczego się nie dawała.Na szczęście trzy dni po operacji mogłam już opuścić szpital.To był chyba najlepszy dzień mojego"nowego" życia,ale chwilę potem zorientowałam się,że nie mam gdzie się podziać.Mieliśmy z Bartkiem wspólne mieszkanie,ale jak się domyślałam,to na pewno on za nie zapłacił,więc nie mogłam zgodzić się na to by tak po prostu się stamtąd wyprowadził.Anastazja zaproponowała mi przeprowadzkę do niej,ale ja się nie zgodziłam.To było głupie z mojej strony,bo byłam bez dachu nad głową i jeszcze wybrzydzałam,ale nie chciałam z nią mieszkać,bo po prostu jej....nie lubiłam.Czy to nie było dziwne,że ludzie,których tak kochałam byli mi teraz tak bardzo obojętni?
-Co ja mam teraz zrobić?-zapytałam,kiedy Andrzej przyjechał mnie odebrać.
-To chyba proste.-schylił się pod łóżko po moje torby i zerknął na mnie przelotem.-Będziesz teraz mieszkać ze mną.Nie mam przystosowanego mieszkania do wózka inwalidzkiego,ale za to mam windę!-oznajmił takim głosem,jakby to była jakaś najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Ale ja nie wiem czy to będzie fair...-mruknęłam,a on usiadł koło mnie na materacu.
-W stosunku do kogo?-zdziwił się.Popatrzyłam na niego jak na idiotę,a on przywalił sobie otwartą dłonią w czoło.-A no,tak,Kurek....
Parsknęłam śmiechem,a on dał mi kuśkańca w bok.Skrzywiłam się z bólu,ale on tego nie zauważył.
-Jestem jedyną bliską ci osobą,więc chyba nie masz innego wyjścia...-oznajmił i chwycił mnie za ramiona usadzając na wózku.
-Gotowa?-zapytał.
-Gotowa.-odparłam i wyszliśmy.
Myślałam,że teraz będzie już wszystko w porządku,w końcu byłam wreszcie wolna (w pewnym sensie),ale nawet nie spodziewałam się jak wielkie trudności przysporzy mi poruszanie się na 4 kółkach.Nie umiałam tym ustrojstwem kierować i zanim dotarliśmy do windy już bolały mnie ręce.Dawno się nie ruszałam i jakikolwiek wysiłek od razu mnie męczył.
-Przez cały pobyt tutaj nie myślałam o tym,że tak naprawdę jestem inwalidą.-stwierdziłam,a on od razu zaprzeczył,twierdząc,że głupio gadam.
-Nie gadam głupio.Mam świętą rację i sam doskonale o tym wiesz,tylko się do tego nie przyznasz!-warknęłam,a on pokręcił tylko głową nie wdając się ze mną w dyskusję.Poczułam się głupio i od razu pożałowałam tego,że uniosłam na niego głos.
-Przepraszam,nie chcę się z tobą kłócić.Po prostu nie mogę zrozumieć dlaczego nie dopuściłam do siebie myśli,że będę jeździć na wózku.Byłam pewna,że będę mogła chodzić,ewentualnie za pomocą kuli,a tu dupa.-dodałam jedynie,a on uśmiechnął się nieśmiało i położył swoją dłoń na moim ramieniu.
-Za niedługo czucie powróci,musisz tylko chodzić na rehabilitację.Jestem pewny,że nie minie miesiąc,a ty pozbędziesz się tej super szybkiej bryki.-stwierdził Wronka próbując mnie pocieszyć,ale ja wiedziałam,że nie będzie tak łatwo.Zdałam sobie sprawę,że najszczęśliwszy dzień mojego życia,okazał się najbardziej dołującym dniem mojego życia.Kolejną napotkaną przeze mnie przeszkodą było wejście i wyjście z samochodu,gdyby nie siatkarz na pewno by mi się to nie udało,bo to on podtrzymywał mnie,kiedy nie potrafiłam utrzymać równowagi,usadzał na siedzeniu i z niego podnosił.Oprócz tego wielkim wyczynem był wjazd na ten przeklęty wysoki chodnik i poruszanie się po wyboistej,krzywej kostce brukowej.Gdy już dotarliśmy do bloku i wjechałam do windy,wydawało się,że teraz pójdzie już wszystko z górki,ale nie poszło.Po raz pierwszy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze i jedyne co chciałam w tym momencie zrobić,to zapaść się pod ziemię.Myślałam,że zaraz się rozryczę.Wyglądałam jak żałosna imitacja własnej osoby,z jakimiś bliznami,rozczochranymi włosami,sińcami pod oczami i niesprawną nogą.Kiedy nareszcie dotarliśmy do mieszkania od razu zniknęłam w pokoju gościnnym,który miał pełnić funkcję mojej sypialni.Padłam na łóżko i zaczęłam cicho szlochać w poduszkę.Byłam na siebie zła za to,że nie wiadomo co sobie wyobrażałam i w ogóle nie przygotowałam się na najgorsze.
~*~
Minął miesiąc.Nie spodziewałam się,że będzie aż tak ciężko.Na samym początku zakomunikowałam Bartkowi,że nie chcę się z nim widywać i poprosiłam by dał mi święty spokój,wbijając mu przy tym nóż w plecy,ale naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na te wszystkie twarze przypominające mi o wypadku i mówiące "musisz żyć przeszłością i udawać,że nic się nie wydarzyło i wszyscy nawzajem się kochamy".Tak więc odcięłam się od wszystkich i zaszyłam w swoim pokoju.Pierwsze parę dni spędziłam w łóżku z laptopem na kolanach i tuzinem czekoladowych batoników w pościeli,no i rzecz jasna z Andrzejem.Gdy tylko szatyn znikał z mieszkania i wychodził na treningi,od razu dopadał mnie jeszcze gorszy humor i po prostu nie chciało mi się wieść dalej tego parszywego życia.Później jednak za pomocą Wrony zacisnęłam zęby i wyruszyłam na rehabilitację.Wylewałam z siebie litry potu i hektolitry łez.Nie widząc w tym najmniejszego sensu za każdym razem pragnęłam się poddać,wrócić do pokoju,zamknąć drzwi na klucz,zasunąć żaluzję i zostać sama,ale zawsze gdy upadałam,Wronka podnosił mnie do góry,dodawał otuchy i nie pozwalał mi opaść na samo dno.Wywlekał mnie na siłę rano z łóżka i zawoził do ośrodka,odbierał,pomagał nawet w głupim przebieraniu się,gdy po rehabilitacji nie miałam siły ruszyć palcem u nogi.W końcu po równym miesiącu przyszedł przełom.Podczas wysiłku fizycznego pojawił się ból w lewej nodze,co oznaczało,że czucie pomału zaczyna wracać.Zaraz po wyjściu z ośrodka pojechaliśmy do mojego lekarza i to on przekazał nam dobre wieści.
-Wygląda na to,że może pani zrezygnować z wózka.-oznajmił,a ja uśmiechnęłam się przez łzy.To była naprawdę cudowna wiadomość.
-Chyba musimy to uczcić.-stwierdziłam,kiedy wychodziliśmy ze sklepu ze sprzętem medycznym.Andrzej pchał wózek,a ja mimo,że nie mogłam nadal w to uwierzyć-sama o własnych siłach szłam o kulach.Posłałam brodaczowi mój najszerszy i najpiękniejszy uśmiech po raz kolejny wtulając się w jego tors.


Spóźniona,jak zwykle.Przepraszam.Mam nadzieję,że jakoś to wyszło.
Do następnego :*