wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 7

Nie mogłem spać.Od czasu wypadku w domu było strasznie cicho i pusto.Bez problemu mogłem usłyszeć bicie swojego serca,czy mój płytki oddech.Nie potrafiłem się do tego przyzwyczaić,czułem się we własnym mieszkaniu jak w jakimś psychiatryku.Brakowało mi jej śmiechu,jej ciągłego śpiewania,dźwięku jej ociężałych kroków z samego rana,kiedy na siłę zwlekałem ją z łóżka Brakowało mi nawet tych jej humorków,krzyków,dąsania się,czy znęcania się nade mną.Brakowało mi jej...
Nie zdawałem sobie sprawy z tego,że tak bardzo jej potrzebuję.Bez niej moje życie nie miało jakiegokolwiek sensu,ono nie przypominało nawet życia,to była zwykła wegetacja.
Nie zmrużyłem oka przez całą noc.Przysnąłem dopiero nad ranem,tylko po to by za chwilę obudzić się cały zlany potem i z krzykiem.Koszmary nękały mnie od czasu wypadku i nie zapowiadało się na to by nagle zniknęły. 
-Nie zniosę tego dłużej.-warknąłem na samego siebie i poszedłem do łazienki wziąć zimny prysznic.Próbowałem jakoś doprowadzić się do porządku by bardziej nie zamartwiać mamy,ale worków pod oczami ani bladej skóry nie udało mi się ukryć.Wypiłem tylko kawę i pojechałem do szpitala.Bałem się tego pierwszego spotkania i tej pierwszej rozmowy,ale z drugiej strony nie mogłem się doczekać aż ją zobaczę.Zapukałem i po usłyszeniu głośnego proszę,wszedłem do sali.
-Cześć.-przywitałem się i usiadłem na krześle dosyć daleko od jej łóżka.
-Cześć.-odpowiedziała nieśmiało się uśmiechając.
-Jestem Bartek.-przedstawiłem się,a ona wlepiła we mnie swoje niebieskie ślepia i uśmiechnęła się po raz kolejny.Widziałem,że była zdezorientowana i zdenerwowana,ale chyba ciekawość wzięła nad nią górę,bo od razu zaczęła zadawać mi pytania.
-Jesteś pierwszą osobą,z którą rozmawiam i to ciebie muszę się o coś zapytać,a raczej o kogoś....
-Pytaj śmiało.-stwierdziłem.
-Czy ten chłopak,szatyn z brodą,taki wysoki,czy on jest moim chłopakiem albo kimś w tym stylu?Pielęgniarka mówiła mi o jakimś narzeczonym,ale wiesz,że ja nic nie pamiętam.Jedynie te jego oczy są takie znajome,więc tak sobie pomyślałam,że to pewnie on.-oznajmiła,a ja o mało nie zakrztusiłem się własną śliną.Pamięta Andrzeja,pamięta jego,a nie mnie...
-Nie,Andrzej to twój przyjaciel.Ja jestem twoim chłopakiem.-odparłem i spuściłem wzrok.To wszystko było jakieś chore.Nie odpowiedziała nic,tylko zaczerwieniła się troszeczkę.
-Od 2 lat jesteśmy parą.Skończyłaś studia i pracowałaś w jakimś ośrodku rehabilitacyjnym w Warszawie,ale któregoś dnia poznałaś Anastazję,tą brunetkę z lokami i zaprzyjaźniłyście się.Postanowiłaś przenieść się razem z nią w jej rodzinne strony do Bełchatowa i zaczęłaś pracę w mojej drużynie siatkarskiej jako fizjoterapeutka.Szybko się ze sobą zaprzyjaźniliśmy,a po 6 miesiącach byliśmy już razem.
-Rozumiem.A co z moimi rodzicami?Zostawiłam ich tak po prostu i wyjechałam z przyjaciółką?-zapytała zdziwiona.Westchnąłem na samą myśl o tym,że muszę przypomnieć jej o tym koszmarze.
-Wychowywałaś się w domu dziecka,twoi rodzice zmarli jak miałaś 11 lat.Nie miałaś żadnej innej rodziny,zarówno twoja mama jak i tata byli jedynakami,a twoi dziadkowie nie żyli.Nie utrzymywaliście nigdy kontaktu z pozostałymi członkami rodziny,więc trafiłaś do domu dziecka.Kiedy miałaś 13 lat przygarnęła cię jakaś rodzina zastępcza.Nigdy nie chciałaś o tym wspominać,ale oni nie traktowali cię dobrze,mówiłaś,że ten facet...że on cię molestował.W wieku 16 lat znowu wróciłaś do sierocińca i zostałaś tam do 18 roku życia.-mówiłem nie patrząc jej w oczy,po prostu nie potrafiłem tego zrobić.
-Bartek?-po chwili ciszy wreszcie się odezwała i dotknęła mojej ręki.Poczułem jak dreszcz przeszedł po całym moim ciele.Zerknąłem na nią i zobaczyłem strach wymalowany na jej twarzy.Czułem jak moje oczy zapełniają się łzami,a gula rośnie w gardle.Nie chciałem by znowu czuła ten ból ani by znowu o tym myślała,ale nie miałem innego wyboru.
-Ja po prostu...ja wiem jak wiele wycierpiałaś.Pamiętam,że ilekroć mi o tym opowiadałaś budziło to w tobie tak wielkie emocje,płakałaś,miałaś później koszmary w nocy.Bałem się,że popadasz w depresję,nie chciało ci się wychodzić z domu,spotykać się ze znajomymi,czy chodzić do pracy.Nie chciało ci się żyć.Zawsze w takich sytuacjach  przychodziłaś do mnie i wtulałaś się w mój brzuch mówiąc jak bardzo ci ich brakuję,jak bardzo za nimi tęsknisz i jak bardzo nienawidzisz tamtych ludzi.Ilekroć ja o tym myślę aż jeżą mi się włosy na głowie.Przysięgałem ci,że nigdy już nie będziesz cierpieć,że nigdy nie pozwolę by stała ci się krzywda,a teraz sam mówiąc ci o tym wszystkim sprawiam ci ból...-oznajmiłem,a ona ze łzami w oczach wtuliła się we mnie.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jest mi z tym wszystkim źle.Tak bardzo chciałabym żyć teraz normalnie.-wyszeptała.
~*~
Siedzieliśmy długo objęci w zupełnej ciszy.Nawet nie wiem dlaczego rzuciłam się w jego objęcia,przecież był mi obcy...ale z drugiej strony był taki przejęty tym wszystkim i zaangażowany w moją sytuację,że nie sposób było traktować go jako nieznajomego.Zresztą tak naprawdę był moim facetem,tylko mój głupi rozum tego nie pojmował i niczego nie mógł sobie przypomnieć.
Cały poranek spędził na tłumaczeniu mi kim kto jest.Wiedziałam już,że chłopak,którego uważałam za mojego partnera to Andrzej- przyjaciel,który coś do mnie czuł jakiś czas temu,ale teraz jest zakochany w Anastazji(która dała mu kosza).Anastazja to także moja przyjaciółka,z którą pokłóciłam się przez telefon jadąc do porzuconego Andrzeja i dlatego miałam ten felerny wypadek.Ta starsza kobieta o pięknych,niebiańskich oczach to mama Bartka-Ulka,a jego tata to Adam.Później Kurek próbował wytłumaczyć mi jak wyglądają nasi pozostali znajomi,ale strasznie mi się to mieszało i nie wiedziałam czy ten rudy,jego najlepszy kumpel to Winiar czy może Falasca,ani tym bardziej jak nazywają się żony tych jego kolegów,których była cała masa.Kiedy po południu mnie odwiedzili było trochę łatwiej mi ich rozpoznać,ale nadal mi się mieszali.Poza tym nie rozmawiałam z nimi za długo,bo strasznie rozbolała mnie głowa,chyba od nadmiaru informacji i lekarz ich wygonił.
Kiedy obudziłam się po 17 ten wielkolud nadal siedział w mojej sali.Uśmiechnęłam się do niego trochę zakłopotana,a on wyszczerzył swoje równe,białe zęby i podszedł bliżej.Pochylił się nade mną żeby złożyć pocałunek na moim policzku,ale się odsunęłam.
-Przepraszam.-mruknął zrezygnowany i opadł na łóżko tuż obok mojej bezwładnej lewej nogi.Pomyślałam,że na pewno uznał,że może mnie traktować jak swoją partnerkę(którą tak naprawdę byłam,ale to taki mały szczegół),więc od razu postanowiłam interweniować.
-Bartek,ja chcę żebyś wiedział,że jak stąd wyjdę to nie wrócę do naszego domu.Nie zrozum mnie źle,ja po prostu cię nie znam.Uważam,że jesteś fajnym facetem,ale póki ja niczego nie pamiętam nie mogę tak po prostu cię zwodzić i żyć z tobą,kiedy ty tak strasznie mnie kochasz,a ja...nie.Mam teraz taki mętlik w głowie,że sama nie wiem co mam robić i co myśleć.Czuję się okropnie....jestem tak naprawdę sama ze sobą,dodajmy przy okazji,że prawdę mówiąc nawet nie wiem kim jestem i cholernie mnie to przeraża.Nie możesz mnie traktować jako swoją dziewczynę,ja wiem,że to chore,ale tak naprawdę ja mogę sobie nie przypomnieć już nigdy tego wszystkiego i co wtedy?Całe życie będziemy się ranić na wzajem?To nie ma sensu....-wyznałam,a on popatrzył na mnie tymi smutnymi oczami i po prostu przytaknął.
-Mogę tu przychodzić?Może jeśli będziemy spędzać ze sobą dużo czasu to pamięć wróci....albo polubisz mnie tak jak kiedyś polubiłaś?-zapytał.Miałam ochotę dać samej sobie w twarz za to do jakiego stanu go doprowadziłam,ale tak było lepiej.Przynajmniej od razu wiedział na czym stoi.
-Tak,możesz.-opowiedziałam,a on uśmiechnął się sztucznie i ze łzami w oczach wyszedł z sali,tłumacząc się tym,że zaraz kończą się godziny odwiedzin.


Krótko i średnio to wyszło,ale nic lepszego nie byłam w stanie napisać.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 6

-Ale jak to zanik pamięci?-popatrzyłem na profesora jak na wariata.Nie mogłem w to uwierzyć,teraz kiedy miało być już dobrze,znowu wszystko legło w gruzach.Poczułem,że robi mi się gorąco i zaczynają trząść mi się nogi.Gdy tylko dowiedziałem się,że się obudziła,poczułem się taki szczęśliwy jak chyba nigdy dotąd,niczego bardziej nie pragnąłem niż wziąć ją w ramiona i wyszeptać jak bardzo ją kocham.A teraz?Teraz nie mogłem tego zrobić,bo byłem dla niej obcym człowiekiem.Nieznajomym,o którego istnieniu nie miała pojęcia,po prostu nikim.Teraz kiedy odzyskałem tą przeklętą nadzieję,znowu los przyszedł i mi ją odebrał,śmiejąc mi się prosto w twarz.
-To znaczy,że ona nigdy...-zacząłem łamiącym się głosem.Czułem się jakby ktoś wbił mi nóż w serce i powoli je ćwiartował na małe kawałeczki,a potem na jeszcze mniejsze i mniejsze...
-Prawdopodobnie z biegiem czasu stopniowo wszystko do niej powróci.Trzeba być dobrej myśli,dużo z nią rozmawiać i opowiadać.Oprócz tego należy dopilnować jej rehabilitacji.Pani Karolina straciła czucie w lewej nodze i sama operacja wiele tutaj nie zdziała.-oznajmił,a ja uściskałem jego dłoń,podziękowałem i wyszedłem z gabinetu.Stanąłem twarzą w twarz z całą gromadą naszych bliskich i patrzyłem na ich przerażone oblicza.Coś przewróciło mi się w żołądku.Nie wiedziałem jak obrać to wszystko w słowa.
Utkwiłem wzrok w niebieskich oczach mojej rodzicielki i poczułem jak wielka gula w moim gardle rośnie.Pojedyncza łza popłynęła po moim policzku,ale szybko ją otarłem.
-Karo straciła czucie w lewej nodze,czeka ją operacja i  rehabilitacja.-wyszeptałem,a oni zdaje się,że odetchnęli z ulgą.Jeszcze nie wiedzieli całej prawdy.
-Bartek,człowieku to cud,że żyje i nie jest roślinką.Udowodniła nam nie raz jaka jest silna,za niedługo będzie biegać szybciej niż nie jeden z nas.-odparł Jarosz z nutką złości w głosie.Próbowałem im powiedzieć,że to jeszcze nie koniec,ale nie dopuścili mnie do słowa.
-Zaraz do niej pójdziemy i powiemy,że kto jak kto,ale my siatkarze znamy tylu specjalistów od wszelkich kontuzji,operacji i leczenia,że od razu znajdziemy kogoś,kto postawi ją na nogi.-stwierdził Żygadło,a ich usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.Widziałem,że się cieszą,że są szczęśliwi,że myślą,że teraz już wszystko będzie dobrze.A nie będzie....
-Nie musisz się martwić.Wróciła do nas i to najważniejsze.-wtrąciła Anastazja,a ja zacisnąłem ręce w pięści z całej tej bezradności i wściekłości.
-Nie,nie wróciła do nas.-nie wytrzymałem i warknąłem,a oni otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia.-Wiecie czego najbardziej pragnąłem,o czym myślałem,kiedy patrzyłem jak z dnia na dzień było z nią coraz gorzej?Wiecie?Chciałem,żeby wróciła bym mógł jej pomóc,wziąć ją w ramiona i nie wypuścić już nigdy więcej, ucałować w skroń i zapewnić,że już nigdy nie będzie cierpieć,obiecać,że jej życie nie będzie już pełne smutku i bólu,takie jakie było przez tych przeklętych ludzi.Chciałem by wiedziała,że jesteśmy tu dla niej i że ją kochamy,ale ona nie wie tego i już nigdy się nie dowie.Nie wie co do niej czujemy,jak ważna dla nas jest,jak wiele ważnych chwil w naszym życiu z nią dzielimy,bo nas nie pamięta.Nie mogę jej przytulić,pocałować,dotknąć jej,porozmawiać z nią,wyznać jej moją miłość,bo nie wie kim jestem.Nie kocha mnie,nie darzy mnie żadnym uczuciem,nie uważa mnie za kogoś ważnego,nie pamięta naszych rozmów,nie myśli o naszym życiu,nie wie kim jestem i kim tak naprawdę sama jest.Straciła pamięć i tak naprawdę nie wiadomo czy kiedykolwiek ją odzyska.-wyrzuciłem to wszystko z siebie i jak gdyby nigdy nic po prostu sobie poszedłem.Cała ta rozpacz i smutek przemieniły się w złość.Pierwszy raz w życiu nie miałem ochoty słuchać ich słów,czy patrzeć im w oczy.Nie zniósłbym poklepywania po ramieniu i zapewniania,że wszystko będzie dobrze,bo wiedziałem,że nie będzie.Wybiegłem z tego przeklętego szpitala i wsiadłem w samochód.Zacisnąłem ręce na kierownicy i aż sam się zdziwiłem,że sapie jakbym przebiegł maraton.
-Dlaczego my?Dlaczego?
~*~
Otworzyłam oczy i szybko tego pożałowałam.Po palącym bólu nie było już śladu,ale za to byli tam ci ludzie.Chciałam im powiedzieć  żeby zostawili mnie w spokoju,ale głos uwiązł mi w gardle.
-Kochanie nie martw się,wszystko będzie dobrze.-odezwała się pierwsza średniego wzrostu blond włosa kobieta.Miała może około 50 lat,co mogłam stwierdzić po kilku zmarszczkach na jej zmęczonej twarzy i kurzych łapkach w okolicy jej pięknych,niebieskich oczu.Miała bardzo spokojny głos,ale widziałam,że jest zdenerwowana,bo trzęsły jej się dłonie.Zastanawiałam się czy moja mama też ma takie urocze dziurki w okolicy ust,ale nie mogłam sobie przypomnieć jak ona wygląda.
Po chwili zdałam sobie sprawę,że nie pamiętam też jak się nazywa i gdzie mieszka.Próbowałam przywrócić jakieś wspomnienia,obraz mojej rodziny,jakiekolwiek wydarzenie z przeszłości,ale w głowie miałam jedną,wielką pustkę.Poczułam,że łzy zaczynają spływać mi po policzkach i wzmagają mną dreszcze.Zamknęłam oczy modląc się o to,żeby ten koszmar się skończył,żebym obudziła się w swoim łóżku cała i zdrowa,a przede wszystkim żebym wiedziała kim tak naprawdę jestem i gdzie są moi bliscy.
-Karola...-ktoś chwycił mnie za ręke,chciałam go odtrącić,ale nie miałam na tyle siły.Uchyliłam powieki i zerknęłam na niego.Wysoki chyba na 2 metry facet z brodą,ciemny blondyn albo szatyn,nie widziałam dokładnie przez to szpitalne światło....
Skanowałam jego twarz mając nadzieję,że zaraz po prostu odejdzie i nagle mnie olśniło.Te jasne,błękitne oczy,nie tak ciemne i piękne, jak u tej kobiety i tego drugiego wielkoluda,ale co najważniejsze znajome.Byłam stuprocentowo pewna,że gdzieś je już widziałam i to nie raz.Zaczęłam się przyglądać pozostałym osobom,ale niestety nikogo,a raczej niczego więcej nie poznałam.
~*~
Szybko zasnęłam zmęczona i wciąż jeszcze obolała.Nie zdążyłam nawet dowiedzieć się jak się tu znalazłam,co mi jest i kim jest ten chłopak.Szczerze mówiąc byłam przerażona moim nagłym zanikiem pamięci,ale uznałam,że skoro jestem taka poturbowana to musiałam mieć wypadek i to przez ten cały szok i stres z nim związany nie mogłam przypomnieć sobie mojej rodziny.Mimo tego byłam pewna,że to szybko minie,a oni zaraz się tutaj pojawią i przemówią tym obcym ludziom do rozsądku.Kiedy się obudziłam najpierw zajrzała do mnie pani pielęgniarka.Na pierwszy rzut oka było widać,że jest taką dobrą duszyczką,zawsze uśmiechniętą i chętną do pomocy.
-Pani narzeczony na pewno jest teraz prze szczęśliwy.-oznajmiła,a mnie zatkało.Narzeczony?Jaki znowu narzeczony?Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć,bo do sali wszedł doktor.
-Dziękuję pani Gosiu,może już pani iść.-stwierdził,a ona od razu wykonała jego polecenie.
-Panie profesorze ja nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.Co ja tu robię?Kim są ci ludzie?Gdzie są moi bliscy? I dlaczego niczego nie pamiętam?-oznajmiłam i od razu cała się roztrzęsłam.Łzy pojawiły mi się w oczach i zaczęło brakować mi oddechu.
-Spokojnie,tylko spokojnie.-lekarz przysunął sobie plastikowe krzesełko bliżej mojego łóżka i usiadł,uprzednio nakładając mi maskę tlenową na nos i usta.Poczułam się odrobinę lepiej.
-Pani Karolino,miała pani wypadek samochodowy.Zjechała pani na sąsiedni pas,gdzie akurat jechał samochód ciężarowy.Kawałki metalu wbiły się pani w brzuch uszkadzając wątrobę i w lewe udo,co przyczyniło się do utraty czucia w całej kończynie.Doszło również do pęknięcia kręgu w lędźwiowej części kręgosłupa.Miała pani dużo szczęścia,gdyby pękł o 1,5 centymetra dalej,byłaby pani sparaliżowana od pasa w dół.Czeka panią jeszcze jedna operacja i kilka miesięcy rehabilitacji.Mam nadzieję,że wszystko pójdzie zgodnie z planem i odzyska pani chociaż częściowo czucie w nodze.Póki co zostanie pani przeniesiona na inny oddział,gdzie wciąż będziemy monitorować pani wątrobę,a jeżeli z nią będzie już wszystko w porządku skierujemy panią na ortopedię.Tam zajmą się pani kośćmi.-profesor wygłosił swój długi monolog,a mi z każdym jego słowem robiło się coraz ciemniej przed oczami.Nie mogłam w to wszystko uwierzyć.Przecież takie rzeczy dzieją się tylko na filmach....
-Pani Ziółko,to,że pani nie pamięta wypadku ani nie wie kim są ci ludzie nie jest spowodowane zwykłym szokiem.W wyniku mocnego uderzenia głową o kierownicę straciła pani pamięć.Tak naprawdę pani zna tych ludzi,panią coś z nimi łączy,tylko pani o tym zapomniała.Nie mam pojęcia kiedy zanik minie,ale sądząc po tym,że nie doszło do pęknięcia czaszki,jest on tymczasowy.Nie nastawiałbym się jednak na to,że będzie trwać miesiąc,czy dwa.......
~*~
Ktoś wydzwaniał do mnie od równych pięciu minut non stop.A ja ?Ja bałem się odebrać.Od razu pomyślałem,że chodzi o Karolinę i o to,że coś złego się stało.Nie chciałem znowu usłyszeć,że ją straciłem,nie wytrzymałbym tego.Rzuciłem telefonem w kąt i zsunąłem się po ścianie płacząc jak mały chłopiec.Miałem tego wszystkiego dość,bałem się tego co za chwilę może się stać,bałem się kolejnej sekundy,minuty,godziny.Bałem się jutra.
Nie wiem ile czasu minęło,ale ktoś wtargnął do mieszkania i zaczął mnie wołać.Nawet nie podniosłem głowy do góry,byłem tak wycieńczony,że wszystko było mi już obojętne.
-Stary,podnoś się.
Winiar chwycił mnie za ramiona i zmusił bym popatrzył mu w oczy.
-Ona teraz cię potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.-stwierdził próbując mnie udźwignąć.Wstałem na równe nogi i wpadłem w jego objęcia,czując jak rozpadam się na kawałki.
-Nie dam rady...-wyjęczałem pociągając nosem.
-Jeśli naprawdę ją kochasz,a wiem,że tak jest,to jesteś w stanie przezwyciężyć wszystkie przeszkody żeby jej pomóc.-wyszeptał i mocniej mnie przytulił,pozwalając by moje łzy moczyły materiał jego bluzy.Miał  cholerną rację,jak zwykle zresztą,przyrzekłem sobie,że chociaż brak mi sił,nie poddam się,nie pozwolę na to by była sama.





Wróciłam.Przepraszam,mam nadzieję,że więcej się to nie powtórzy:)