poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 9

-Nigdy nie zapomnę tego,co dla mnie zrobiłeś.-oznajmiłam pewnego zimowego wieczora,kiedy razem z Andrzejem siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy zdjęcia z jego albumu rodzinnego.
-Nie zostawiłbym w takiej sytuacji kogoś,na kim mi zależy.-odparł,a ja z uśmiechem na ustach wtuliłam się w jego ramię.Czułam się tak bezpiecznie i dobrze  w jego towarzystwie,że najchętniej nie wypuszczałabym go z domu.Zamknęła się z nim w mieszkaniu na cztery spusty,spędzała z nim każdą chwilę,tuląc się do jego umięśnionego torsu co pięć sekund,mierzwiąc jego gęste włosy i całując jego zarośnięte,szorstkie policzki.Na samym początku trochę się bałam tych moich dziwacznych pragnień,myślałam,że może mi odbiło,nigdy wcześniej przecież czegoś takiego nie czułam,ale później po moich dogłębnych analizach i przemyśleniach doszłam do wniosku,że się w nim zakochałam.A to było chyba do przewidzenia.Wrona przebywał ze mną dzień w dzień,wieczór w wieczór,a kiedy był na meczu na drugim krańcu polski,czy świata dzwonił w każdej możliwej chwili.Byłam mu wdzięczna za to jak wiele dla mnie poświęcił.Pokochałam go za to jego ogromne serce,za ten szeroki uśmiech,donośny śmiech i cudowny charakter.No i bądźmy ze sobą szczerzy-kręciło mnie to jego wysportowane ciało.
-Masz ochotę na wino?-zapytałam.Endrju pokiwał tylko głową zajęty szukaniem kolejnego albumu,a ja ruszyłam do kuchni po kieliszki i coś na ząb.Wyciągnęłam z barku moje ulubione wytrawne wino i wskoczyłam z powrotem na kanapę.Delektowałam się tym cudownym smakiem co chwilę wybuchając śmiechem.
-Twoi rodzice naprawdę zrobili ci zdjęcie jak pierwszy raz samodzielnie zrobiłeś siusiu?-pomachałam mu przed nosem zdjęciem 2 może 3-letniego chłopca siedzącego na sedesie i machającego rączką.
-Tsaa.Mój ojciec miał hopla na punkcie uwieczniania "najważniejszych momentów twojego życia synu."-odparł cytując własnego tatę,a ja o mało nie pękłam ze śmiechu.
~*~
-Czujesz coś do Anastazji?-zapytałam ni stąd ni zowąd.Normalnie bym się nigdy na to nie zdobyła,chociaż to pytanie krążyło mi po głowie od dosyć długiego czasu,ale stosunkowo duża ilość alkoholu w mojej krwi zrobiła swoje.Nie miałam żadnych zahamowań.
-Nie.Nawet o niej nie myślę.
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha(pewnie wyglądając przy tym jak jakiś psychopata) i jak gdyby nigdy nic usiadłam szatynowi na kolanach okrakiem.Wpatrywałam się w jego spokojne,niebieskie oczy trzymając dłonie na jego klatce piersiowej.Jego ręce zaś powędrowały na moją talię.
-Kocham cię.-wyznałam i wpiłam się w jego usta.
~*~
Obudziłam się rano w Andrzejowym łóżku.Naga.Przykryta kołdrą i wtulona w jego ramię.Uśmiechnęłam się na samą myśl o wczorajszym wieczorze.Byłam taka szczęśliwa,że miałam ochotę wybiec na ulicę owinięta prześcieradłem,rozczochrana,bosa i zacząć tańczyć z radości(a na drugi dzień wylądować w szpitalu z zapalenie płuc,zważywszy na to,że był 22 grudnia,a śnieg praktycznie bezustannie sypał od początku listopada).
-Dzień dobry.-z moich przemyśleń wyrwał mnie zachrypnięty głos środkowego.Leżał on na boku,twarzą zwrócony w moją stronę,podparty na ręce,szczerzący swoje małe,białe ząbki i przy okazji bezwstydnie zaglądający co kilka sekund pod kołdrę.
-Ej!-krzyknęłam,a on wybuchnął głośnym śmiechem.
-Przecież wszystko i tak już widziałem.-odparł rozbawiony i przygarnął mnie do siebie muskając moje usta.Mruknęłam z zadowolenia niczym ruda kotka sąsiada i przyssałam się do niego jak pijawka.
Na moje nieszczęście musieliśmy jak najszybciej wyjść z łóżka i doprowadzić się do porządku dziennego,bo czekała nas podróż do domu rodzinnego Wron w Warszawie,gdzie zamierzaliśmy spędzić święta.Gdy byliśmy już spakowani,najedzeni,zwarci i gotowi do drogi,ja nieco pokrzyżowałam nam plany.
-Andrzeeeeeej.-zaczęłam,a on już wiedział co się święci.
-Tylko mi nie mów,że muszę się wracać na górę,bo twoją lokówkę,czy jakieś inne badziewie.-popatrzył na mnie błagalnie.
-Nie.Ja po prostu chciałam pojechać jeszcze w jedno miejsce zanim zostawimy nasz piękny Bełchatów daleko za sobą.
Szatyn odetchnął z wyraźną ulgą i z uśmiechem na ustach odpalił samochód.Mówił,że dawno nie widział się z rodzicami i nie może doczekać się aż wpadnie w objęcia swojej ukochanej mamy.
-Chciałam pojechać do Bartka.-mruknęłam cicho,a jemu aż zgasło auto z wrażenia.Bąknął jakieś przekleństwo pod nosem i przekręcił kluczyk w stacyjce.Nie zapytał nawet dlaczego nagle zdecydowałam się na taką wizytę i dobrze,bo ja sama nie wiedziałam co mnie do tego podkusiło.Pomyślałam po prostu,że chociaż w okresie świątecznym powinnam z nim porozmawiać.W końcu nie widzieliśmy się od Października.Widziałam,że Wronka nie jest zbytnio tym faktem zadowolony,bo nie odezwał się do mnie ani jednym słowem ani nawet nie włączył radia (a biedny Justin Timberlake leżał schowany w schowku),ale miałam nadzieję,że szybko mu przejdzie.
-Ja zostanę tutaj.-oznajmił,kiedy dotarliśmy na miejsce.
-Dobra.-pocałowałam go przelotnie w policzek i wygramoliłam się z samochodu.Musiałam uważać na lód pokrywający chodnik,w końcu moje kule nie były antypoślizgowe i już nie raz Andrzej ratował mnie przed upadkiem.Zanim więc dotarłam do klatki schodowej minęło jakieś dobre 5 minut.Wejście na górę zajęło mi drugie tyle i zanim zadzwoniłam do drzwi musiałam chwilę poczekać aż unormuje mi się oddech.Mieszkanie otworzyła mi długowłosa blond piękność,a mnie ukuło coś w serduchu.Poczułam się zazdrosna?Nie?No dobra,przyznam się.Tak poczułam się zazdrosna.Chyba zwłaszcza dlatego,że przez skutki uboczne wypadku nie wyglądałam nawet w połowie tak atrakcyjnie jak owa kobieta.I było mi z tym źle.Bardzo źle.
-Dzień dobry.Jest Bartosz?-zapytałam.
-Jest.Proszę,niech pani wejdzie do środka.
Gdy tylko weszłam do mieszkania,zaczęłam rozglądać się za jakimś krzesłem po przedpokoju.Na moje nieszczęście żadnego nie znalazłam,a ściągniecie butów na stojąco w moim przypadku było niewykonalne.
-Ja poczekam na niego tutaj.-podjęłam najgorszą z możliwych decyzji.Nie potrafiłam się przyznać,że potrzebuję pomocy,więc stałam tak jak głupia i gotowałam się w tych grubych,zimowych ubraniach.Nie ściągnęłam nawet czapki w obawie,że Pani Blond Perfekcja zauważy moje siano zamiast włosów.Gdy dziewczyna poszła po Kurka w końcu nie wytrzymałam i pozbyłam się wełnianego nakrycia głowy z ogromnym niebieskim pomponem na czubku,równie dziecinnego,kolorowego szalika i rękawiczek.Wreszcie oczekiwana przeze mnie dwójka wkroczyła do holu,a mnie po prostu zamurowało mnie na widok Bartka w takim stanie.Zrobiłam krok do przodu i wyrżnęłam orła prosto do kałuży,która wyciekła spod moich traperów.Kurek rzucił mi się na ratunek i od razu podniósł mnie z ziemi.
-Nic ci nie jest?-zapytał zatroskany,a ja o mało co znowu nie zostałam powalona na podłogę przez jego cuchnący alkoholem oddech.Jego przekrwione oczy i długa broda mówiły mi,że to raczej nie było jednorazowe wyjście do klubu z kumplami.
-Ty pijesz?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie.Spuścił wzrok zakłopotany,nadal trzymając mnie za ramiona.
-Bartek,to nie jest rozwiązanie na problemy.Błagam,nie rób tego więcej.-poprosiłam,a łzy momentalnie napłynęły mi do oczu.Nie sądziłam,że to wszystko sprowadzi go na samo dno,a dokładniej,że ja go tam sprowadzę.
-Falasca chcę mnie wyrzucić z drużyny.-oznajmił,a ja o mało nie połknęłam własnego języka ze zdziwienia.
-Tak nie może być!Jesteś jednym z najlepszych graczy na świecie i chcesz to zmarnować przeze mnie?Błagam cię,nie jestem tego warta.Nikt nie jest tego wart.To są twoje marzenia,walcz o nie.-stwierdziłam łamiącym się głosem,a on wtulił się we mnie niczym mały chłopiec.Czułam się jakby mi serce pękło.To wszystko była moja wina.MOJA.
-Obiecujesz,że weźmiesz się za siebie?-wyszeptałam,a pojedyncza łza popłynęła mi po policzku.
-Obiecuję.-otarł ją kciukiem i uśmiechnął się delikatnie przez łzy.
 

Jestem jak zwykle spóźniona,ale co najważniejsze w miarę zadowolona.Mam nadzieję,że Wam też się spodoba i liczę na Wasze opinie.