niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 5

Kolejna godzina w szpitalu.Kolejna minuta bez niej.Kolejna sekunda samotności.Moje serce waliło jak oszalałe,łzy wciąż płynęły po wilgotnych policzkach,dłonie się trzęsły,skronie pulsowały,a żołądek boleśnie się zaciskał.Nie mogłem wyzbyć się tych wszystkich emocji,bólu,strach i przerażenia.
Chciałem na chwilę się wyłączyć,nie myśleć o tym,że w każdym momencie mogę ją tak po prostu stracić,ale nie dałem rady.Coś mi mówiło,że nie mogę spuścić z niej wzroku,że nie mogę przestać o niej myśleć,że nie mogę stąd wyjść,że muszę być z nią cały czas i ją wspierać,bo ona na pewno wie,że tutaj jestem i że czekam na nią,a wtedy będzie jej łatwiej pokonać wszelkie trudności.
Gdy lekarz wyszedł z jej sali,od razu do niego podbiegłem.Mężczyzna uniósł delikatnie kąciki ust ku górze i poklepał mnie po ramieniu.
-Powinien pan odpocząć.Iść do domu,przespać się.-poradził,mówiąc bardzo spokojnie i wyraźnie jakby tłumaczył coś małemu chłopcu.Pokiwałem jedynie głową,prosząc by przeszedł do konkretów.
-Stan pani Ziółko jest ciężki,ale stabilny.Zrobiliśmy co mogliśmy,teraz wszystko zależy od niej i od tego jak wytrzymały jest jej organizm.-odparł,a ja podziękowałem mu wzdychając i wróciłem na swoje miejsce.
Wciągnąłem ze świstem powietrze chowając twarz w dłoniach.Potarłem pięściami oczy,w których znów pojawiły się łzy.Byłem bezsilny.Nic nie mogłem zrobić i to było najgorsze.Nie dość,że nie byłem w stanie jej pomóc,to nawet nie potrafiłem zapanować nad samym sobą i swoimi nerwami.Poczułem na policzkach łzy i nawet nie trudziłem się by je zetrzeć,płynęły swobodnie docierając do szyi i wkradając się pod materiał koszulki.Pociągnąłem nosem,zwracając na siebie uwagę Andrzeja.
-Karolina nas nie zostawi,będzie walczyć,pokona trudności i przeżyje,bo wie,że jesteśmy tu dla niej.-wtrącił cicho,zapewne przetwarzając w myślach usłyszaną wcześniej rozmowę z lekarzem.Zerknąłem na niego i kiwnąłem głową.
-Też w to wierzę.-wyszeptałem,a on uśmiechnął się delikatnie i przybliżył się do mnie.
-Zastanawiałeś jakby to było gdybym nie zaplanował tej głupiej kolacji i gdybym się nie schlał się jak świnia  i nie zadzwonił do niej?Gdybym schował swoje uczucia do Anastazji w kieszeń i spędził z nią ten wieczór po prostu uprawiając seks?Gdybym w końcu trafił na kobietę,która mnie kocha?
-Andrzej.To nie twoja wina....-zacząłem.
-Wiem.-odparł bezustannie wpatrując się przed siebie i nawet nie mrugając.-Pytam czy po prostu zastanawiałeś jakby wyglądał teraz nasz dzień gdybyśmy podjęli inne decyzje,gdybyśmy mieli inne plany,gdybyśmy coś zrobili bądź nie...
-Nie.-warknąłem zaciskając materiał koszulki w pięściach.Byłem taki zły na siebie za to,że ta sytuacja po prostu mnie przerosła i nie potrafiłem sobie z nią poradzić.Kurek,jesteś beznadziejny,po raz kolejny zakpiłem z samego siebie i zacząłem wyrzucać z siebie to,co leżało mi na sercu.
-Nie jestem w stanie się zastanawiać nad czymkolwiek.Moje myśli teraz wypełnia ona i choć bym chciał nie mogę tego zmienić.Przyłapuję się na tym,że wpatrując się w nią wspominam nasze chwile,wspominam jak się uśmiecha,jak wyznaje mi miłość,jak głośno się śmieje.Cały czas jestem przerażony,zły,smutny i Bóg wie co jeszcze.Nie mogę zapanować nawet nad własnymi myślami,nad niczym.Nienawidzę się za to.-wykrzyczałem wymachując rękami,a on wstał,podszedł do szyby i zaczął wiercić ją wzrokiem zupełnie jakby chciał zmusić ją by się wybudziła i zakończyła ten koszmar.
-Jestem pewny,że wie co czujesz i za wszelką cenę stara się otworzyć oczy by cię uszczęśliwić....
~*~
Minął tydzień.Z przerażeniem obserwowałem jak z dnia na dzień jej twarz staje się coraz bledsza,jej powieki coraz bardziej sine,jej włosy coraz bardziej suche i bez blasku,w dodatku siniaki zamiast znikać-robiły się coraz większe i coraz bardziej widoczne.Szpital stał się moim drugim domem,nie spałem prawie w ogóle,mało jadłem,jedyna rzecz,którą robiłem regularnie było siedzenie na tym cholernym,plastikowym,niebieskim krześle i obserwowanie jej z daleka.Andrzej wrócił do treningów,więc często przesiadywałem tutaj sam.Wszystko też zależało od pory dnia.Kiedy przychodziło popołudnie i większość z przyjaciół była już wolna od pracy ten przeklęty korytarz znów się zapełniał.Niekiedy wpadali tylko przelotem na parę chwil,ale zawsze byli i to się liczyło.Czasami też pani Małgosia-pielęgniarka,która opiekowała się Karoliną,zagadywała mnie i próbowała wymusić uśmiech na mojej twarzy.Nigdy nie przeszła obok mnie obojętnie,czasami nawet nic nie mówiła tylko posyłała mi pokrzepiające spojrzenie.
-Panie Kurek,co ja z panem pocznę?Znów pan tutaj nocował...-mruknęła rozbawiona kręcąc głową i zatrzymując się przy mnie.Siedziałem,więc nie musiała unosić do góry głowy,tylko patrzyła mi prosto w oczy.
-Nie będę kłamać,bo nawet mi się nie chcę tego robić.-odparłem,zastanawiając się jak może zachować w sobie tyle optymizmu pracując na takim oddziale,gdzie co chwile umierają pacjenci i gdzie jest się świadkiem okropnego cierpienia i bólu.Kobieta zdawała się czytać w moich myślach,bo szczerzyła zęby coraz szerzej i  szerzej.
-Nie trzeba być geniuszem by zauważyć,że ma pan na sobie te same ciuchy co wczoraj.-odparła i zniknęła za drzwiami Karoliny.Krzątała się koło niej,dawała jakieś leki i zmieniała kroplówkę,ale zacząłem się niepokoić,bo zdawała się być zdenerwowana i siedziała tam dłużej niż zwykle.Po jakichś 10 minutach wyszła z sali i rozglądnęła się po korytarzu.
-Nie ma żadnego lekarza...-mruknęła,a ja zerwałem się z miejsca gotów pobiec po któregoś z z nich.Byłem pewny,że działo się coś niedobrego i jak na komendę moje serce stanęło w miejscu.Zacisnąłem wargi błagając Boga w myślach by wszystko było w porządku.
-Pójdę po profesora Szydło...-wydusiłem z siebie robiąc krok do przodu.
-Nie,nie o to chodzi.-szepnęła,a ja popatrzyłem na nią jak na wariatkę.Miałem ochotę na nią krzyknąć,że przecież w grę wchodzi życie Karo,ale w porę się powstrzymałem.
-Lepiej niech pan będzie cicho.-mruknęła,kolejny raz się rozglądnęła,chwyciła mnie za nadgarstek i zaprowadziła do sali.Otworzyłem szeroko oczy,a ona uśmiechnęła się szeroko.Puściła moją rękę,a ja powoli podszedłem do łóżka i klęknąłem przy nim.Dotknąłem delikatnie zimnej dłoni Karoliny i rozpłakałem się jak małe dziecko.Pierwszy raz od wypadku widziałem ją z tak bliska.
-Kochanie,wszystko będzie dobrze.Obiecuję,że zrobię wszystko żebyś już więcej nie cierpiała.-wyszeptałem krztusząc się łzami.Opuszkami palców bardzo powoli i delikatnie głaskałem jej blade policzki i ramiona,bacznie ją przy tym obserwując.Musnąłem ustami jej dłoń i przylgnąłem do jej ciała rzewnie płacząc.Tak bardzo pragnąłem wziąć ją teraz w ramiona,mocno przytulić,pocałować,poczuć jak jej serce szybko bije,jak głośno oddycha,słuchać jak mówi mi,że mnie kocha.Moim największym marzeniem było widzieć znów błękit jej oczu i ten piękny,szeroki,czarujący uśmiech.
-Błagam cię nie zostawiaj mnie.Za bardzo cię kocham by pozwolić ci umrzeć.-wyszeptałem,mocząc łzami jej pościel.
Nagle jakaś maszyna zaczęła wydawać z siebie głośne dźwięki,spojrzałem na nią przerażony i nie zdążyłem nawet wstać z ziemi,gdy przybiegłem profesor.Cofnąłem się kilka kroków do przodu i upadłem z powrotem na podłogę.
-Co się dzieję?Błagam powiedźcie mi co się dzieję?-krzyczałem,ale nie zareagował.
-Pańska narzeczona właśnie zaczyna wracać do żywych.-odparł po chwili,a ja poczułem,że znów staje mi serce.Podniosłem się z posadzki,ale nogi tak mi się trzęsły,że znów na niej wylądowałem.Wyciągnąłem telefon z kieszeni i napisałem smsa do Anastazji,Andrzeja i rodziców,którzy przebywali gdzieś na terenie szpitala.
~*~

Słyszę cichy szum i powolne,równomierne bicie mojego serca.czuję jak moim ciałem wzmagają dreszcze.Boję się.Powoli uchylam ciężkie powieki i zamieram.Moim oczom ukazuję się grupka osób,jakaś kobieta.starszy pan,wysoki szatyn z kilkudniowym zarostem i jasnoniebieskim,znajomymi oczami,szczupła,wysoka dziewczyna o czekoladowych oczach i on-pochylający się nad moim łóżkiem wielkolud.Potężne ciało zupełnie nie pasuje do wystraszonej twarzy,po której ciurkiem płyną łzy.
-Kochanie.-facet wydaje z siebie jęk i upada przede mną na kolana łapiąc moją dłoń.Resztką sił wyrywam się z jego łapsk uszkadzając przy tym jakieś rurki podłączone do mojego nadgarstka i patrzę na niego przerażona.Rozglądam się po pomieszczeniu,a w oczach stają mi łzy.
Gdzie ja jestem i kim do jasnej cholery są ci ludzie?
-Karolina,kochanie co się dzieję?-pyta owy mężczyzna,a ja czuję jak strach we mnie wzrasta.Oprócz paraliżującego przerażenia zaczynam odczuwać nagły,rwący ból,zupełnie jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy.Kolejny raz omiatam wzrokiem całą salę i zaciskam zęby.Zaraz nie wytrzymam i zacznę krzyczeć,myślę i zamykam oczy.Ktoś do mnie podchodzi,a ja modlę się by był to ktoś kogo znam.
-Nazywam się Antoni Szydło,jestem pani lekarzem prowadzącym.-oznajmia.
-Czy coś panią boli?-pyta,a ja kiwam głową.Jest strasznie cicho,słyszę swoje szybko bijące serce,płytki oddech i ciche jęki,które mimowolnie z siebie wydaję.
-Głowa.Brzuch.Kręgosłup.-z ogromnym trudem wypowiadam te trzy słowa.Zaczyna mnie mdlić i kręcić mi się w głowie.Czuję,że odpływam,a cały ten ból po prostu odpływa.


Cześć.Wiem,że jestem po terminie,ale same rozumiecie święta,szkoła...
Mam nadzieję,że się spodoba.Starałam się przekazać emocje i uczucia,a czy mi wyszło,to już nie mi oceniać.Za wszelkie błędy oczywiście przepraszam!Liczę na chociaż krótki komentarz z Waszej strony.
Do następnego :*  

 

1 komentarz:

  1. Serdecznie zapraszam na kolejny epizod http://zawalcz-o-mnie.blogspot.com/2014/05/rozdzia-16.html
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń