czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 12

Te święta były najlepiej spędzonym czasem w moim życiu.Nigdy nie czułam takiego rodzinnego ciepła,bezpieczeństwa i komfortu.Czułam się zupełnie akceptowana przez każdego członka tej cudownej rodziny i było mi z tym tak dobrze,że zupełnie zapomniałam o szarej rzeczywistości.
-Zadowolona?-zagadnął Andrzej,kiedy byliśmy już w drodze powrotnej.Oderwałam wzrok od szyby i pokiwałam jedynie głową posyłając mu mój szeroki uśmiech.
-Dziękuję.-mruknęłam po chwili,a on położył swoją olbrzymią dłoń na moim kolanie i zaczął je masować.Niestety nie było mi dane poczuć jego dotyk,bo nadal nie odzyskałam czucia w nodze. Odgoniłam jednak złe myśli i obiecałam sobie,że nie będę psuć swojego dobrego nastroju.
Postanowiłam,że jak tylko wrócimy do Bełchatowa spotkam się albo chociaż zadzwonię do Bartka.Martwiłam się o niego.Chciałam też w końcu normalnie zacząć funkcjonować,nie ograniczać Andrzeja,zacząć znowu chodzić na mecze,spotykać się z naszymi wspólnymi znajomymi,których unikałam od miesięcy. Doszło do mnie,że popełniłam parę błędów i chciałam je naprawić.
-Zaprosisz Karola i Olę na kolacje? Albo wyskoczymy gdzieś z nimi jutro?Hmmm?-zapytałam,kiedy staliśmy przed drzwiami naszego bełchatowskiego mieszkania,a Wronka szukał kluczy.
-Ty tak serio?
-Nie,udaję....-odparłam z ironią wywracając oczami,a on zachichotał pod nosem.Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w środku udzielił mi odpowiedzi.
-Bardzo chętnie.Cieszę się,że to zaproponowałaś.-przygarnął mnie do siebie i objął w tali całując. Upuściłam trzymane w dłoniach kule i przylgnęłam do jego torsu.
-Bardzo chętnie wylądowałabym teraz z tobą w sypialni albo w łazience biorąc wspólną kąpiel,ale chciałam jeszcze coś załatwić.-oznajmiłam odrywając się od jego wilgotnych warg i podążając w stronę kanapy.Uśmiechnęłam się szeroko słysząc jego jęk zawodu.Kiedy już usiadłam wygodnie,zadzwoniłam do Bartka.
-Halo?-głos uwiązł mi w gardle,kiedy usłyszałam jego głos.
-Halo?Jest tam kto?-odparł nieco poirytowany,a ja otrząsnęłam się i wreszcie się odezwałam.
-Cześć to ja Karolina.Przepraszam,jeśli przeszkadzam....-zabrzmiałam dużo bardziej histerycznie niż bym chciała,ale nie mogłam opanować drżącego głosu.Miałam ochotę dać sobie po twarzy za to,że nie potrafiłam okiełznać swoich emocji i tego strachu,który zawsze odczuwałam,kiedy tylko słyszałam jego głos.
-Cześć.Miło cię słyszeć.
-Chciałam zapytać jak minęły święta i jak się czujesz?
-Trzeźwo-odparł śmiejąc się pod nosem.-I dosyć spokojnie.Pojechałem do rodziny razem z Dominiką.Czuję się lepiej,trochę męczył mnie kac i ciągnęło mnie do wódki,ale dałem radę.
Znowu poczułam to dziwne ukłucie w sercu,kiedy wspomniał o pani Perfekcyjna Blondyna.
-Ta Dominika to twoja....
-Kuzynka.Zaczęła pracę jakiś czas temu w Bełchatowie.Mama zresztą przeczuwała,że coś ze mną nie tak i myślę,że to jej sprawka.-oznajmił,a ja chyba poczułam ulgę.
-Rozmawiałem z trenerem.Powiedziałem mu,że zapisałem się na spotkania AA,a on obiecał,że jak tylko będę na nie regularnie chodził i starał się bardziej na treningach,to da mi drugą szansę.
-To super!Bartek,nawet nie wiesz jak się cieszę.-odparłam,naprawdę szczęśliwa z tego powodu.Wyglądało na to,że rzeczywiście zaczęło się wszystko powoli układać.Wierzyłam,że uda mu się pokonać te wszystkie trudności i zostanie w drużynie.
-To wszystko dzięki tobie.Dziękuję za to,że wtedy do mnie przyszłaś.
-Dzięki mnie wydarzyło się też wiele strasznych rzeczy.....Więc proszę cię,nie dziękuj,musiałam naprawić swoje szkody.Cieszę się,że między nami jest okej i że ty sobie radzisz.-oznajmiłam.



Wkrótce rzeczywiście zaczęłam wychodzić do ludzi.Spotkania z Olą i Karolem były częścią mojego nowego życia,bo Andrzej praktycznie w ogóle nie rozstawał się ze swoim najlepszym przyjacielem,a ja złapałam świetny kontakt z jego dziewczyną.Z resztą też widywałam się dosyć często.Pomiędzy mną i Bartkiem nie było już żadnej dziwacznej bariery,chociaż wciąż czułam kłucie w żołądku,kiedy rozmawiałam z nim na jakiś poważniejszy temat albo kiedy przez dłuższy czas patrzył mi oczy.Może po prostu nie chciałam go już nigdy więcej skrzywdzić i dlatego się tak zachowywałam.....Tak,to na pewno o to chodziło,bo o co innego mogłoby się rozchodzić?Chodziłam z chęcią na rehabilitację,odkąd moje życie towarzyskie zrodziło się na nowo nie lubiłam siedzieć bezczynnie w domu.Z jednej strony odpoczywałam i wieczorami naprawdę miło było posiedzieć w samotności,ale z drugiej strasznie mnie to dołowało i rozleniwiało.
Na moje szczęście wszystko układało się po mojej myśli,a ćwiczenia przynosiły efekty i już pomału zaczęłam kuśtykać na swojej lewej nodze,wciąż jednak potrzebując kul.Odczuwałam ból z każdym krokiem,ale sto razy bardziej wolałam to zamiast tego mojego kalectwa.Zapisałam się też na studia,chciałam w końcu normalnie zarabiać,a o swoim poprzednim fachu nie wiedziałam za wiele i postanowiłam,że czas się wykształcić na nowo.


Obudziłam się rano wcześniej niż Andrzej,jakaś taka niespokojna i z dziwnymi przeczuciami.Wstałam i podreptałam do kuchni zrobić sobie kawę.Nie lubiłam,gdy w domu było za cicho,więc postanowiłam włączyć telewizor obojętnie na jakim kanale i posłuchać o jakichś bzdurach.Stojąc po środku salonu nagle zorientowałam się,że czegoś mi brakuje.
-Andrzej!Chodź tu szybko!!!-zaczęłam wrzeszczeć.Po dosłownie kilku sekundach  środkowy wpadł do pokoju i o mało nie zabił się na śliskim parkiecie przy pierwszym zakręcie.
-Jezusie Chrystusie co się stało?-zapytał wybałuszając oczy z przerażenia.Nie odpowiedziałam tylko ruszyłam w jego stronę żwawym krokiem,zupełnie sama,bez niczyjej pomocy,bez kul,na obu nogach.
Z jego gardła wydobył się jakiś dziwaczny,nienaturalny,wysoki dźwięk i aż usiadł z wrażenia na podłodze.


Wpatrywałem się w nią osłupiały.Zupełnie nie wiedziałem co mam powiedzieć ani co zrobić.Zaczęła się śmiać,a jej oczy zaszły łzami.Ukucnęła przy mnie i wtuliła się we mnie z taką siłą,że wylądowałam plecami na zimnej podłodze.Uroniła kilka łez.
-Udało się nam.-wydukałem wzruszony.
Wpatrywała się w moją twarz z taką czułością,jak nigdy dotąd.Nie mogłem oderwać wzroku od jej niebieskich,pięknych oczu.Chwyciłem kosmyki jej włosów opadające na moją buzię i założyłem je jej za ucho.Musnąłem jej wargi starając się wyrazić przez ten pocałunek jak bardzo ją kocham i jak bardzo jestem szczęśliwy.Podniosłem się z ziemi nadal trzymając ją w ramionach i nie przestając całować.Oplotła mnie nogami w pasie,wplątując dłonie w moje włosy.Było tak jakoś inaczej niż zwykle.Czułem z każdym jej oddechem,z każdym ruchem,z każdym muśnięciem warg,dotykiem ciepłej,delikatnej skóry,z każdym zaciągnięciem się jej zapachem,że kocham ją do szaleństwa i że ona kocha mnie równie mocno.


-No to musimy to uczcić!-usłyszałam głos Karola w telefonie Andrzeja.Tak jak zarządził Karollo,tak się stało.Postanowiliśmy,że wyjdziemy razem na miasto,do kina,na jakąś kolację i po prostu spędzimy miło czas.
-Kto będzie oprócz Kłosa i Olki?-zapytałam,kiedy stroiłam się przed lustrem,a przed oczami mignęła mi postać Andrzeja szukającego swojej ulubionej koszulki.Ja nigdy nawet nie zwróciłam uwagę która to,bo Wronka wiecznie nosił jednakowe koszulki,jednokolorowe,bez wzorów,ewentualnie koszule.
-Facu,Uriarte i Włodi...A co?-mruknął przegrzebując kolejne szuflady i pułki,robiąc w nich taki bałagan,że aż mi serce pękało na myśl o tym ile czasu spędziłam na ich prasowaniu i składaniu.
-Nic.Tak,pytam.-przeglądnęłam się ostatni raz w lustrze i wyszłam nie mogąc patrzeć na tą rosnącą kupę ubrań na naszym łóżku.Związałam włosy w warkocz,maźnęłam usta błyszczykiem,wytuszowałam rzęsy i byłam już gotowa.Ubrana stałam w korytarzu,stąpając z nogi na nogę i czekając na moje ptaszysko.
-Gotowa?-kiedy wreszcie się pojawił,chwycił mnie za dłoń i popatrzył na mnie tym swoim łagodnym,ciepłym spojrzeniem.Zamykając za sobą drzwi i zbiegając po schodach czułam się tak jakby od tamtej chwili cały świat stał dla mnie otworem,a ja jestem wolna niczym ptak.


Mam wrażenie,że nieco monotonnie.Mam nadzieję,że jakoś to wyszło.
Do następnego:*









niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 11


Przebywałam z Pauliną,panią Jolą i Józefą w kuchni.Przygotowywałyśmy wigilijne potrawy,podczas gdy nasi mężczyźni dekorowali dom świątecznymi ozdobami.Kobiety nie pozwoliły mi się przemęczać i mimo,iż tłumaczyłam,że z moim zdrowiem naprawdę jest wszystko dobrze,a gotowanie dla mnie to żaden problem,nadal uparcie zabraniały mi cokolwiek robić.Usiadłam więc na wysokim,barowym stołku i zaczęłam lepić uszka.
-Jesteś strasznie uparta.-pokręciła głową pani domu i wręczyła mi kolejną porcję ciasta na pierogi.Zadowolona niczym mała dziewczynka,wzięłam się za jego rozwałkowywanie.
-Mam nadzieję,że Mikuś was nie zamęczy na śmierć.-wtrąciła Paulina.
-Świata poza Andrzejem nie widzi,a fakt,że "ciocia Karola ma taką fajną laskę,którą można zabijać obcych" sprawił,że nie przestaje o tobie gadać.-oznajmiła,a my w trójkę wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Mały jest cudowny.-odparłam,a ona jedynie uśmiechnęła się czule.Widziałam te iskierki radości w jej brązowych oczach,kiedy mówiła o swoim synu.To musiało być cudowne uczucie posiadać własne dzieci,patrzeć jak się rozwijają,jak uśmiech nie schodzi im z twarzy,słuchać jak się śmieją.
Wpatrywałam się w jej dumne,matczyne oblicze i stwierdziłam,że w rodzinie Wron wszystkie kobiety są takie naturalnie piękne.Mają ciemne,czekoladowe włosy,rumiane policzki,pełne,malinowe usta i zgrabne figury.Pani Jola była łudząco podobna do Pauli,wyglądała niczym jej mama,ale nie było w tym nic dziwnego skoro były bliźniaczkami.Jeżeli chodzi o mężczyzn,wcale nie było gorzej.Antek był szczupły i wysoki,miał ciemne włosy i oczy,które ukrywał za dużymi okularami korekcyjnymi.Posiadał przy tym tą delikatną urodę matki,miał jej rysy twarzy i jej ujmujący uśmiech.Pan Tadeusz także był wysoki,męski,dobrze zbudowany,miał szerokie barki,brodę i spokojnie,jasnoniebieskie oczy.Andrzej wyglądał zupełnie jak ojciec,nawet podobnie zakładał nogę na nogę,kiedy leżał wyłożony na kanapie i coś oglądał.
Gdy wieczorem wszystko było już gotowe zasiedliśmy przy kominku,kobiety z lampkami czerwonego wina w dłoniach,mężczyźni z jakimś innym alkoholowym trunkiem roboty dziadka Ludwika.Siedziałam wtulona w Andrzeja,a on co po chwilę całował mnie w czoło niczym małą dziewczynkę.
-Kocham cię.-mruknął mi na ucho i po raz kolejny pocałował.
~*~
-Chyba oszalałeś...-mruknęłam,kiedy znaleźliśmy się już w sypialni.Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi Andrzej rzucił się na mnie niczym głodne zwierze.Nie powiem,że mi się to nie podobało,wręcz przeciwnie,ale dom był pełen ludzi.Jedynie jedna ściana dzieliła nas od sypialni rodziców,oraz pokoju gościnnego,w którym nocowali dziadkowie.
-Przecież nas usłyszą.-oznajmiłam.Wrona nie przestawał mnie całować z nadzieją,że w końcu uda mu się mnie nakłonić.Jego wilgotne wargi muskały każdy skrawek mojego ciała,doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości.Nie dałam rady mu się dłużej opierać i rzuciłam się na niego,napierając na jego usta.Niemal zdarłam z niego koszulkę i przyssałam się do jego umięśnionego torsu.Uwielbiałam błądzić dłońmi po jego mięśniach,rozbudowanych plecach i kształtnych ramionach.Podczas,gdy ja zachwycałam się jego klatką piersiową i walczyłam z jego paskiem,sprawnie pozbył się mojego biustonosza,rzucając go gdzieś w kąt pomieszczenia i zaczął pieścić moje piersi.Najpierw masował je i ściskał dłońmi,po czym położył mnie na plecach i do pracy przystąpiły jego usta.Odchyliłam się w tył wydając z siebie jęki rozkoszy i zadowolenia,nie pamiętając o bożym świecie.Byłam taka rozgrzana i napalona,że pragnęłam go wreszcie poczuć w sobie.Andrzej zdawał się czytać mi w myślach,pozbył się moich spodni oraz bielizny i całując wewnętrzną stronę moich ud zbliżał się do mojej kobiecości.Kiedy wreszcie tam dotarł,jego sprawny język i palce sprawiły mi tyle przyjemności,że nie mogłam się powstrzymać i szczytując krzyczałam jego imię,wbijając paznokcie w jego plecy.
Jego usta od razu odnalazły moje.Odrywał się ode mnie tylko na moment,by wyszeptać jak bardzo mnie kocha i pragnie.Wygięłam się w łuk,kiedy wreszcie poczułam go w sobie.Jego ruchy były silne,stanowcze i pełne delikatności zarazem.Wplątałam palce w jego gęste włosy,nie przestając go całować.Orgazm przyszedł ze zdwojoną siłą,czułam jak dreszcze przechodzą przez całe moje ciało i gdy tylko wyswobodził mnie ze swoje uścisku,opadłam bez sił na pościel.
-Kocham cię.-wyszeptałam,gdy wtulił się we mnie.
-Ja ciebie też.-mruknął i niemal od razu zasnął.
~*~
Obudziłem się jako pierwszy i na samą myśl o wczorajszej nocy uśmiechnąłem się od ucha do ucha.Obróciłem się na bok i przyglądałem się Karolinie,gdy spokojnie sobie spała.Była naga,przykryta do połowy kołdrą.Jej zmierzwione włosy opadały na jej wiecznie rumiane policzki i ramiona,Nie zdążyłem się przyzwyczaić do tego,że jest moja i czułem się trochę tak jakbym ją podglądał.Zakryłem ją więc kołdrą i całując w czoło obudziłem ją przez przypadek.
-Czeeeść.-mruknęła lekko zachrypniętym głosem i przeciągnęła się ziewając.Śledziłem dokładnie każdy jej ruch nie mogąc oderwać od niej wzroku.Była taka piękna.
-Jestem brudna?-zmarszczyła brwi i zaczęła rozglądać się za jakimś lusterkiem.
-Nie,po prostu cię kocham.-odparłem,a ona wydała z siebie jakiś dziwny dźwięk,coś w rodzaju miałczenia kota i uśmiechając się uroczo wtuliła się we mnie.
-To trochę takie nierealne,wiesz...
-Dlaczego?-zapytałem zerkając na nią zdziwiony,
-No,bo jeszcze kilka tygodni temu nie dawałam sobie szans,a teraz jestem tu gdzie jestem,w ramionach mężczyzny,któremu zawdzięczam tak wiele i myślę,że czuję się szczęśliwa.-oznajmiła.Była tak blisko mnie,że muskała ustami mój tors,kiedy coś mówiła.Na całej powierzchni mojego ciała pojawiła się gęsia skórka.Jeszcze chyba żadna kobieta nie działała na mnie tak jak ona.
-To chyba dobrze.
-Chyba tak.

Jestem! Spóźniona,ale musicie mi wybaczyć.W moim życiu ostatnio tyle się działo,że ostatnią rzeczą o jakiej myślałam było pisanie.Mam nadzieję,że nie będziecie miały mi tego za złe.O ile ktoś w ogóle tutaj jeszcze jest.
Chciałam z góry przeprosić za wszelkie błędy,jestem strasznie nie pewna tego,co napisałam.W końcu to moja pierwsza scena +18 i trochę mi głupio,bo nie mam w tym doświadczenia.
Dziękuje tym,którzy jeszcze tutaj są ! <3

piątek, 3 października 2014

Rozdział 10

Siedziałam na klatce,na ubłoconych,mokrych od śniegu schodach i próbowałam jakoś dojść do siebie.Łzy płynęły mi po policzkach,serce kołatało,dłonie się trzęsły,a ja zastanawiałam się gdzie popełniłam błąd i dlaczego musiał on tak wiele kosztować.Nagle rozdzwonił się mój telefon.Na wyświetlaczu widniało zdjęcie Andrzeja ubrudzonego czekoladą na twarzy i szczerzących do aparatu zębach.Uśmiechnęłam się mimowolnie na ten widok i odebrałam.
-Halo?
-Przepraszam,że przeszkadzam,ale powinniśmy być już na miejscu.Karo....proszę pośpiesz się.-odparł środkowy,a ja zerknęłam na zegarek i uświadomiłam sobie,że minęła już godzina.
-Jasne,zaraz będę.-rozłączyłam się,przetarłam dłońmi zaczerwienione,wilgotne powieki,naciągnęłam czapkę na uszy i wyszłam.Było mi strasznie zimno i zanim dotarłam do samochodu moje stopy zamieniły się w kostki lodu.
-Boże,straszny mróz...-mruknęłam na wejściu i od razu przyłożyłam zmarznięte palce do wylotu ciepłego powietrza,czując jak przechodzą mnie dreszcze.
-Co to,u Kurka nie grzeją...?-szatyn zachichotał z własnego żartu,a ja pokręciłam jedynie głową.
-Walisz ostatnio takie suchary,że dramat.-odparłam,a on otworzył szeroko oczy i popatrzył się na mnie z udawaną urazą wypisaną na twarzy.
-Nie prawda.-bąknął.
-Właśnie,że prawda.
-A właśnie,że nie.
-A właśnie,że tak.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
I gdy miałam powiedzieć już kolejne "tak" wpił się w moje usta uciszając mnie.Rozchyliłam delikatnie wargi,a on wtargnął do środka,językiem drażniąc moje podniebienie i pobudzając zmysły.Od razu zrobiło mi się gorąco.Wplątałam palce w jego gęste włosy i przyciągnęłam go jeszcze bliżej siebie.Jedna z jego dłoni znajdowała się na moim karku,druga siłowała się z zamkiem od kurtki,by już po chwili pieścić moje rozgrzane ciało.Oderwaliśmy się od siebie,gdy już brakowało nam tchu.Stykaliśmy się czołami i nosami,patrząc sobie w oczy.
-Tak.-mruknęłam,a on zaczął się śmiać.
-Jesteś nienormalna.-mruknął i jeszcze raz musnął moje usta.
W końcu wyruszyliśmy w drogę.Jechaliśmy w ciszy,więc miałam czas by trochę pomyśleć i znów zacząć się tym wszystkim przejmować.Przed oczami stanęła mi twarz Bartka i ten ból wypisany w jego oczach,kiedy mówił mi o Falasce i o tym,że chce go wyrzucić z drużyny.Postanowiłam,że muszę coś z tym zrobić,porozmawiać z Miguelem i pomóc mu jakoś.
-W ogóle nie rozmawiamy o twojej pracy...-zaczęłam,zastanawiając się czy Andrzej przyzna się do tego,że wie o sytuacji z Kurkiem,czy będzie dalej to przede mną ukrywał.
-Nic ciekawego się nie dzieję...Treningi,siłownia,mecze i tak w kółko.-odparł,wzruszając ramionami.
-Żadnych sensacji?Nikt nie złamał palca,nikt nie skręcił stawu skokowego?Nikt nie wyszedł do klubu przed ważnym meczem i nie schlał się jak świnia?
-Karollo trochę narzeka na kolano,ale z resztą wszystko jest w porządku.-oznajmił i popatrzył na mnie podejrzliwie.Uśmiechnęłam się do niego niewinnie i postanowiłam,że póki co nie będę drążyć tego tematu.
Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce.Dom rodzinny Andrzeja był taki,jaki go sobie wyobrażałam.Duży w słonecznym,żółtym kolorze z ogromnym tarasem,kolumnami i mnóstwem roślin w około.Od razu sobie pomyślałam,że w lecie musi być cudownie wygrzewać się na leżaku,czytać książkę i wdychać ten cudowny zapach ogrodu,świeżo skoszonej trawy i kwitnących kwiatów.
-Gotowa?-Szatyn zapytał,kiedy znaleźliśmy się przed drzwiami wejściowymi.Gdyby nie fakt,że dzierżył w rękach nasze bagaże,od razu chwyciłabym za jego dłoń by dodać sobie jakoś otuchy.Nie czułam się za pewnie,a tak naprawdę to byłam po prostu przerażona.Bałam się tego,że mnie nie zaakceptują,w końcu ja z moim kalectwem byłam tylko kulą u Andrzejowej nogi i nie zdziwiłabym się gdyby jego rodzice stwierdzili,że chłopak się tylko przy mnie marnuje i zasługuje na kogoś lepszego ode mnie.
-Tak.-odparłam w końcu i zadzwoniłam dzwonkiem.Po kilku sekundach drzwi otworzyły się,a w nich stanął mały,może 5 letni chłopiec.
-Wuuujek.-krzyknął i rzucił się na Andrzeja.
-Cześć Miki.-szatyn wziął swojego chrześniaka na ręce i ucałował jego czółko.-Jaki z ciebie wielki chłop się zrobił,nie wierzę...
Blondynek wyszczerzył malutkie ząbki w szerokim uśmiechu i zafascynowany wujkiem nie zwrócił na mnie uwagi.Dopiero po chwili zorientował się,że ktoś za nim stoi i zerknął na mnie zdziwiony zabawnie marszcząc swój maleńki nosek.
-Kim jesteś?-zapytał,a ja nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
-Jestem Karolina.-przedstawiłam się,a on popatrzył wymownie na Wronkę by ten odstawił go na ziemie,po czym podał mi dłoń i wypiął się dumnie.
-Nazywam się Mikołaj i mam 5 lat.-oznajmił.
-Jesteś moją nową ciocią?-zapytał,a ja przytaknęłam.-To super!Lecę powiedzieć mamie.-odparł  ucieszony i już go nie było.Andrzej objął mnie w tali przyciągając do siebie i całując w skroń.
-Mówiłem,że będzie dobrze.-mruknął mi do ucha i posłał mi to swoje czułe spojrzenie,przez które za każdym razem miękły mi nogi.Zaczęliśmy się rozbierać,gdy do przedpokoju wpadła pani Jola.
-O jakiej cioci Karoli ty mówisz skaa...-urwała w połowie i uśmiechnęła się szeroko na nasz widok.
~*~
-Synku...-mama wpadła w moje ramiona,tuląc się do mnie jakby nie widziała mnie przez całą wieczność.Szybko jednak oderwała się ode mnie i ruszyła w kierunku Karoliny.
-Bardzo mi miło panią poznać.-blondynka przywitała się uśmiechając się nieśmiało,a jej różowe od zimna policzki przybrały krwiście czerwony odcień.Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Co tak oficjalnie,kochanie.Jola jestem.-mama uścisnęła ją i zaprosiła nas do środka.W salonie czekała na nas babcia Józia,siedzący na honorowym miejscu-kraciastym fotelu tuż przed kominkiem,dziadek Ludwik i moja kuzynka Paulina.
-Babciu,dziadku,chciałbym wam przedstawić miłość mojego życia-Karolinę Ziółko.-zacząłem,a ona zupełnie "przypadkiem" nadziała się kulom na moją stopę.Zawstydzona niczym 15-letnia dziewczyna na pierwszej wizycie w domu chłopaka skinęła lekko głową w kierunku dziadków i posłała im niepewny uśmiech.Dziadkowie tacy skrępowani nie byli i wyraźnie zadowoleni z tego,że wreszcie przyprowadziłem jakąś kobietę do domu,zaczęli zadawać jej mnóstwo pytań.
-A jak się poznaliście,kochanienka?-babcia Józia nie dawała za wygraną,po tym jak zapytała ile ma lat,jaki ma znak w zodiaku i czy jest naturalną blondynką,wreszcie zeszła na te tematy bardziej ważne.
-Pracowaliśmy razem,jestem fizjoterapeutką z zawodu.-odparła już z pełnym luzem i uśmiechem na ustach.
-Pewnie jak cię tam ta cała zgraja mięśniaków zobaczyła,to oszalała na twoim punkcie.-wtrąciła Paula,a ona wybuchnęła śmiechem.Uwielbiałem,kiedy to robiła,tak śmiesznie marszczyła przy tym nos,oczy jej się świeciły,a uszy robiły jej się niemal takie czerwone jak te jej okrągłe pucki przed chwilą.Kiedy uznałem,że Ziółko czuje się już wystarczająco pewnie zostawiłem ją z rodziną w salonie i mając nadzieję,że nikt nie zacznie jej wypytywać o nogę,wypadek i inne okropne rzeczy,poszedłem rozpakować nasze rzeczy.
Gdy wróciłem na dół,na kanapie siedział mój młodszy brat Antek razem z tatą i swoją dziewczyną.Wszyscy siedzieli wspólnie,zajadali się moim ulubionym ciastem i pili gorącą czekoladę,której zapach unosił się w całym pomieszczeniu.Wepchnąłem się na siedzenie pomiędzy Natalię i Antka i nic sobie nie robiąc z jego jęków niezadowolenia dobrałem się do murzynka.
-A czym zajmują się twoi rodzice,skarbie?-zapytał ojciec,kiedy akurat połykałem ogromny kęs czekoladowego ciasta,który ugrzązł mi w gardle.Zacząłem się krztusić,a on skarcił mnie wzrokiem.
-Wychowywałam się w domu dziecka...-odparła Karolina,a ja opieprzyłem siebie w myślach za to,że nie uprzedziłem nikogo przed tym,żeby nie zadawał takich pytań.



Wreszcie jestem.Efekt nie powala na kolana,ale nie byłam w stanie z siebie więcej wykrzesać.Mam nadzieję,że się Wam spodoba.Do następnego :*


poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 9

-Nigdy nie zapomnę tego,co dla mnie zrobiłeś.-oznajmiłam pewnego zimowego wieczora,kiedy razem z Andrzejem siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy zdjęcia z jego albumu rodzinnego.
-Nie zostawiłbym w takiej sytuacji kogoś,na kim mi zależy.-odparł,a ja z uśmiechem na ustach wtuliłam się w jego ramię.Czułam się tak bezpiecznie i dobrze  w jego towarzystwie,że najchętniej nie wypuszczałabym go z domu.Zamknęła się z nim w mieszkaniu na cztery spusty,spędzała z nim każdą chwilę,tuląc się do jego umięśnionego torsu co pięć sekund,mierzwiąc jego gęste włosy i całując jego zarośnięte,szorstkie policzki.Na samym początku trochę się bałam tych moich dziwacznych pragnień,myślałam,że może mi odbiło,nigdy wcześniej przecież czegoś takiego nie czułam,ale później po moich dogłębnych analizach i przemyśleniach doszłam do wniosku,że się w nim zakochałam.A to było chyba do przewidzenia.Wrona przebywał ze mną dzień w dzień,wieczór w wieczór,a kiedy był na meczu na drugim krańcu polski,czy świata dzwonił w każdej możliwej chwili.Byłam mu wdzięczna za to jak wiele dla mnie poświęcił.Pokochałam go za to jego ogromne serce,za ten szeroki uśmiech,donośny śmiech i cudowny charakter.No i bądźmy ze sobą szczerzy-kręciło mnie to jego wysportowane ciało.
-Masz ochotę na wino?-zapytałam.Endrju pokiwał tylko głową zajęty szukaniem kolejnego albumu,a ja ruszyłam do kuchni po kieliszki i coś na ząb.Wyciągnęłam z barku moje ulubione wytrawne wino i wskoczyłam z powrotem na kanapę.Delektowałam się tym cudownym smakiem co chwilę wybuchając śmiechem.
-Twoi rodzice naprawdę zrobili ci zdjęcie jak pierwszy raz samodzielnie zrobiłeś siusiu?-pomachałam mu przed nosem zdjęciem 2 może 3-letniego chłopca siedzącego na sedesie i machającego rączką.
-Tsaa.Mój ojciec miał hopla na punkcie uwieczniania "najważniejszych momentów twojego życia synu."-odparł cytując własnego tatę,a ja o mało nie pękłam ze śmiechu.
~*~
-Czujesz coś do Anastazji?-zapytałam ni stąd ni zowąd.Normalnie bym się nigdy na to nie zdobyła,chociaż to pytanie krążyło mi po głowie od dosyć długiego czasu,ale stosunkowo duża ilość alkoholu w mojej krwi zrobiła swoje.Nie miałam żadnych zahamowań.
-Nie.Nawet o niej nie myślę.
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha(pewnie wyglądając przy tym jak jakiś psychopata) i jak gdyby nigdy nic usiadłam szatynowi na kolanach okrakiem.Wpatrywałam się w jego spokojne,niebieskie oczy trzymając dłonie na jego klatce piersiowej.Jego ręce zaś powędrowały na moją talię.
-Kocham cię.-wyznałam i wpiłam się w jego usta.
~*~
Obudziłam się rano w Andrzejowym łóżku.Naga.Przykryta kołdrą i wtulona w jego ramię.Uśmiechnęłam się na samą myśl o wczorajszym wieczorze.Byłam taka szczęśliwa,że miałam ochotę wybiec na ulicę owinięta prześcieradłem,rozczochrana,bosa i zacząć tańczyć z radości(a na drugi dzień wylądować w szpitalu z zapalenie płuc,zważywszy na to,że był 22 grudnia,a śnieg praktycznie bezustannie sypał od początku listopada).
-Dzień dobry.-z moich przemyśleń wyrwał mnie zachrypnięty głos środkowego.Leżał on na boku,twarzą zwrócony w moją stronę,podparty na ręce,szczerzący swoje małe,białe ząbki i przy okazji bezwstydnie zaglądający co kilka sekund pod kołdrę.
-Ej!-krzyknęłam,a on wybuchnął głośnym śmiechem.
-Przecież wszystko i tak już widziałem.-odparł rozbawiony i przygarnął mnie do siebie muskając moje usta.Mruknęłam z zadowolenia niczym ruda kotka sąsiada i przyssałam się do niego jak pijawka.
Na moje nieszczęście musieliśmy jak najszybciej wyjść z łóżka i doprowadzić się do porządku dziennego,bo czekała nas podróż do domu rodzinnego Wron w Warszawie,gdzie zamierzaliśmy spędzić święta.Gdy byliśmy już spakowani,najedzeni,zwarci i gotowi do drogi,ja nieco pokrzyżowałam nam plany.
-Andrzeeeeeej.-zaczęłam,a on już wiedział co się święci.
-Tylko mi nie mów,że muszę się wracać na górę,bo twoją lokówkę,czy jakieś inne badziewie.-popatrzył na mnie błagalnie.
-Nie.Ja po prostu chciałam pojechać jeszcze w jedno miejsce zanim zostawimy nasz piękny Bełchatów daleko za sobą.
Szatyn odetchnął z wyraźną ulgą i z uśmiechem na ustach odpalił samochód.Mówił,że dawno nie widział się z rodzicami i nie może doczekać się aż wpadnie w objęcia swojej ukochanej mamy.
-Chciałam pojechać do Bartka.-mruknęłam cicho,a jemu aż zgasło auto z wrażenia.Bąknął jakieś przekleństwo pod nosem i przekręcił kluczyk w stacyjce.Nie zapytał nawet dlaczego nagle zdecydowałam się na taką wizytę i dobrze,bo ja sama nie wiedziałam co mnie do tego podkusiło.Pomyślałam po prostu,że chociaż w okresie świątecznym powinnam z nim porozmawiać.W końcu nie widzieliśmy się od Października.Widziałam,że Wronka nie jest zbytnio tym faktem zadowolony,bo nie odezwał się do mnie ani jednym słowem ani nawet nie włączył radia (a biedny Justin Timberlake leżał schowany w schowku),ale miałam nadzieję,że szybko mu przejdzie.
-Ja zostanę tutaj.-oznajmił,kiedy dotarliśmy na miejsce.
-Dobra.-pocałowałam go przelotnie w policzek i wygramoliłam się z samochodu.Musiałam uważać na lód pokrywający chodnik,w końcu moje kule nie były antypoślizgowe i już nie raz Andrzej ratował mnie przed upadkiem.Zanim więc dotarłam do klatki schodowej minęło jakieś dobre 5 minut.Wejście na górę zajęło mi drugie tyle i zanim zadzwoniłam do drzwi musiałam chwilę poczekać aż unormuje mi się oddech.Mieszkanie otworzyła mi długowłosa blond piękność,a mnie ukuło coś w serduchu.Poczułam się zazdrosna?Nie?No dobra,przyznam się.Tak poczułam się zazdrosna.Chyba zwłaszcza dlatego,że przez skutki uboczne wypadku nie wyglądałam nawet w połowie tak atrakcyjnie jak owa kobieta.I było mi z tym źle.Bardzo źle.
-Dzień dobry.Jest Bartosz?-zapytałam.
-Jest.Proszę,niech pani wejdzie do środka.
Gdy tylko weszłam do mieszkania,zaczęłam rozglądać się za jakimś krzesłem po przedpokoju.Na moje nieszczęście żadnego nie znalazłam,a ściągniecie butów na stojąco w moim przypadku było niewykonalne.
-Ja poczekam na niego tutaj.-podjęłam najgorszą z możliwych decyzji.Nie potrafiłam się przyznać,że potrzebuję pomocy,więc stałam tak jak głupia i gotowałam się w tych grubych,zimowych ubraniach.Nie ściągnęłam nawet czapki w obawie,że Pani Blond Perfekcja zauważy moje siano zamiast włosów.Gdy dziewczyna poszła po Kurka w końcu nie wytrzymałam i pozbyłam się wełnianego nakrycia głowy z ogromnym niebieskim pomponem na czubku,równie dziecinnego,kolorowego szalika i rękawiczek.Wreszcie oczekiwana przeze mnie dwójka wkroczyła do holu,a mnie po prostu zamurowało mnie na widok Bartka w takim stanie.Zrobiłam krok do przodu i wyrżnęłam orła prosto do kałuży,która wyciekła spod moich traperów.Kurek rzucił mi się na ratunek i od razu podniósł mnie z ziemi.
-Nic ci nie jest?-zapytał zatroskany,a ja o mało co znowu nie zostałam powalona na podłogę przez jego cuchnący alkoholem oddech.Jego przekrwione oczy i długa broda mówiły mi,że to raczej nie było jednorazowe wyjście do klubu z kumplami.
-Ty pijesz?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie.Spuścił wzrok zakłopotany,nadal trzymając mnie za ramiona.
-Bartek,to nie jest rozwiązanie na problemy.Błagam,nie rób tego więcej.-poprosiłam,a łzy momentalnie napłynęły mi do oczu.Nie sądziłam,że to wszystko sprowadzi go na samo dno,a dokładniej,że ja go tam sprowadzę.
-Falasca chcę mnie wyrzucić z drużyny.-oznajmił,a ja o mało nie połknęłam własnego języka ze zdziwienia.
-Tak nie może być!Jesteś jednym z najlepszych graczy na świecie i chcesz to zmarnować przeze mnie?Błagam cię,nie jestem tego warta.Nikt nie jest tego wart.To są twoje marzenia,walcz o nie.-stwierdziłam łamiącym się głosem,a on wtulił się we mnie niczym mały chłopiec.Czułam się jakby mi serce pękło.To wszystko była moja wina.MOJA.
-Obiecujesz,że weźmiesz się za siebie?-wyszeptałam,a pojedyncza łza popłynęła mi po policzku.
-Obiecuję.-otarł ją kciukiem i uśmiechnął się delikatnie przez łzy.
 

Jestem jak zwykle spóźniona,ale co najważniejsze w miarę zadowolona.Mam nadzieję,że Wam też się spodoba i liczę na Wasze opinie.



niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 8

Osobom,która odwiedzała mnie równie często jak Bartek był Andrzej.Lubiłam jego towarzystwo,uśmiech nie schodził mi z twarzy kiedy tak leżałam na łóżku i wpatrywałam się w jego błękitne oczy,słuchając jak opowiada o naszej wspólnej przeszłości.Czułam,że przy nim zapominam o tym co złe,o wypadku,o mojej relacji z Kurkiem,o nieciekawie zapowiadającej się przyszłości,o leczeniu,o wszystkim.Było mi w jego towarzystwie dobrze.
Następnego dnia czekała mnie operacja.Gdy wstałam z samego rana,od razu zauważyłam Wronkę czekającego przed salą.Uśmiechnęłam się szeroko machając do niego.Kiedy pielęgniarka uporała się z wszystkimi kroplówkami,lekami i innymi pierdołami i wyszła,on od razu zajął jej miejsce.
-Wielki dzień,co...-zagadnął,a ja przytaknęłam jedynie zerkając na moją bezwładną,lewą nogę.Zaczynałam traktować ją trochę tak,jak normalną osobę,gadałam do niej i ochrzaniałam ją za to,że nie funkcjonuje sprawnie.Uznałam jednak,że wariatką to ja jeszcze nie jestem i to po prostu efekt uboczny stresu.A jego miałam co nie miara.
Chwilę później pojawił się u mnie także Bartek.Przywitał się cicho i usiadł na krześle zerkając to na mnie,to na szatyna.Czułam jak moje sumienie i poczucie winy zżerają mnie od środka,kiedy widziałam jak z bólem wypisanym na twarzy obserwuje mnie i Andrzeja.Ale nie mogłam inaczej postąpić,tak było dla nas obu lepiej...
Próbowałam się z nim dogadać,pytałam o mamę,ojca,Kubę-jego młodszego brata,a nawet o ten ich cały klub,ale był jakiś nieobecny.Siedział ze spuszczoną głową i mruczał  w ramach odpowiedzi tylko:"tak","nie",ewentualnie"dobrze".Strach związany z zabiegiem zdawał się nie tylko mnie prześladować.
Im bliżej było południa tym bardziej ja milkłam,a mój żołądek zaciskał się na coraz ciaśniejszy supeł.Bałam się jak jasna cholera,ale chęć wyjścia z tego szpitala i bycia zdrowym była silniejsza niż jakikolwiek strach.Nie wiedziałam o czym marzyła moja stara wersja,ale moim największym pragnieniem na chwilę obecną było pozbycie się tego bólu w kręgosłupie,brzuchu i tych cholernych napadów ostrej migreny.Profesor tłumaczył mi kilkakrotnie,że to wszystko za niedługo minie,że antybiotyki działają,że moja czaszka się zrasta,że podaje mi tyle morfiny,ile tylko może,ale ja i tak czułam się  kiepsko.Oczywiście z dnia na dzień było ze mną lepiej,ale to i tak nie było to samo co bycie w pełni zdrowym.
Zanim zaczęto przygotowywać mnie do operacji moja sala była wypełniona prawie 20-to osobową zgrają ludzi(mama Bartka,tata Bartka,brat Bartka,Bartek,Anastazja,Andrzej,Paweł,Kłos i Ola,Mariusz i Paulina,Kuba i Agnieszka,Winiar i Dagmara,Łukasz i Agnieszka,no i rzecz jasna Falasca).Było mi miło,że pamiętali o mnie i starali się mnie wspierać mimo,że ja nie byłam taka chętna by to wsparcie otrzymywać. Było mi jakoś tak ciężko na siłę próbować od nowa się z nimi zaprzyjaźnić i tak naprawdę w ogóle nie chciało mi się z nimi rozmawiać.W tamtym momencie wolałam zostać sama ze swoimi lękami i obawami,więc ucieszyłam się,kiedy profesor ich wszystkich wygonił i zaczął omawiać ze mną przebieg operacji.
~*~
Wszystko poszło zgodnie z planem,przynajmniej tak stwierdził profesor,bo ja żadnej różnicy nie odczuwałam.Moja noga nadal do niczego się nie dawała.Na szczęście trzy dni po operacji mogłam już opuścić szpital.To był chyba najlepszy dzień mojego"nowego" życia,ale chwilę potem zorientowałam się,że nie mam gdzie się podziać.Mieliśmy z Bartkiem wspólne mieszkanie,ale jak się domyślałam,to na pewno on za nie zapłacił,więc nie mogłam zgodzić się na to by tak po prostu się stamtąd wyprowadził.Anastazja zaproponowała mi przeprowadzkę do niej,ale ja się nie zgodziłam.To było głupie z mojej strony,bo byłam bez dachu nad głową i jeszcze wybrzydzałam,ale nie chciałam z nią mieszkać,bo po prostu jej....nie lubiłam.Czy to nie było dziwne,że ludzie,których tak kochałam byli mi teraz tak bardzo obojętni?
-Co ja mam teraz zrobić?-zapytałam,kiedy Andrzej przyjechał mnie odebrać.
-To chyba proste.-schylił się pod łóżko po moje torby i zerknął na mnie przelotem.-Będziesz teraz mieszkać ze mną.Nie mam przystosowanego mieszkania do wózka inwalidzkiego,ale za to mam windę!-oznajmił takim głosem,jakby to była jakaś najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Ale ja nie wiem czy to będzie fair...-mruknęłam,a on usiadł koło mnie na materacu.
-W stosunku do kogo?-zdziwił się.Popatrzyłam na niego jak na idiotę,a on przywalił sobie otwartą dłonią w czoło.-A no,tak,Kurek....
Parsknęłam śmiechem,a on dał mi kuśkańca w bok.Skrzywiłam się z bólu,ale on tego nie zauważył.
-Jestem jedyną bliską ci osobą,więc chyba nie masz innego wyjścia...-oznajmił i chwycił mnie za ramiona usadzając na wózku.
-Gotowa?-zapytał.
-Gotowa.-odparłam i wyszliśmy.
Myślałam,że teraz będzie już wszystko w porządku,w końcu byłam wreszcie wolna (w pewnym sensie),ale nawet nie spodziewałam się jak wielkie trudności przysporzy mi poruszanie się na 4 kółkach.Nie umiałam tym ustrojstwem kierować i zanim dotarliśmy do windy już bolały mnie ręce.Dawno się nie ruszałam i jakikolwiek wysiłek od razu mnie męczył.
-Przez cały pobyt tutaj nie myślałam o tym,że tak naprawdę jestem inwalidą.-stwierdziłam,a on od razu zaprzeczył,twierdząc,że głupio gadam.
-Nie gadam głupio.Mam świętą rację i sam doskonale o tym wiesz,tylko się do tego nie przyznasz!-warknęłam,a on pokręcił tylko głową nie wdając się ze mną w dyskusję.Poczułam się głupio i od razu pożałowałam tego,że uniosłam na niego głos.
-Przepraszam,nie chcę się z tobą kłócić.Po prostu nie mogę zrozumieć dlaczego nie dopuściłam do siebie myśli,że będę jeździć na wózku.Byłam pewna,że będę mogła chodzić,ewentualnie za pomocą kuli,a tu dupa.-dodałam jedynie,a on uśmiechnął się nieśmiało i położył swoją dłoń na moim ramieniu.
-Za niedługo czucie powróci,musisz tylko chodzić na rehabilitację.Jestem pewny,że nie minie miesiąc,a ty pozbędziesz się tej super szybkiej bryki.-stwierdził Wronka próbując mnie pocieszyć,ale ja wiedziałam,że nie będzie tak łatwo.Zdałam sobie sprawę,że najszczęśliwszy dzień mojego życia,okazał się najbardziej dołującym dniem mojego życia.Kolejną napotkaną przeze mnie przeszkodą było wejście i wyjście z samochodu,gdyby nie siatkarz na pewno by mi się to nie udało,bo to on podtrzymywał mnie,kiedy nie potrafiłam utrzymać równowagi,usadzał na siedzeniu i z niego podnosił.Oprócz tego wielkim wyczynem był wjazd na ten przeklęty wysoki chodnik i poruszanie się po wyboistej,krzywej kostce brukowej.Gdy już dotarliśmy do bloku i wjechałam do windy,wydawało się,że teraz pójdzie już wszystko z górki,ale nie poszło.Po raz pierwszy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze i jedyne co chciałam w tym momencie zrobić,to zapaść się pod ziemię.Myślałam,że zaraz się rozryczę.Wyglądałam jak żałosna imitacja własnej osoby,z jakimiś bliznami,rozczochranymi włosami,sińcami pod oczami i niesprawną nogą.Kiedy nareszcie dotarliśmy do mieszkania od razu zniknęłam w pokoju gościnnym,który miał pełnić funkcję mojej sypialni.Padłam na łóżko i zaczęłam cicho szlochać w poduszkę.Byłam na siebie zła za to,że nie wiadomo co sobie wyobrażałam i w ogóle nie przygotowałam się na najgorsze.
~*~
Minął miesiąc.Nie spodziewałam się,że będzie aż tak ciężko.Na samym początku zakomunikowałam Bartkowi,że nie chcę się z nim widywać i poprosiłam by dał mi święty spokój,wbijając mu przy tym nóż w plecy,ale naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na te wszystkie twarze przypominające mi o wypadku i mówiące "musisz żyć przeszłością i udawać,że nic się nie wydarzyło i wszyscy nawzajem się kochamy".Tak więc odcięłam się od wszystkich i zaszyłam w swoim pokoju.Pierwsze parę dni spędziłam w łóżku z laptopem na kolanach i tuzinem czekoladowych batoników w pościeli,no i rzecz jasna z Andrzejem.Gdy tylko szatyn znikał z mieszkania i wychodził na treningi,od razu dopadał mnie jeszcze gorszy humor i po prostu nie chciało mi się wieść dalej tego parszywego życia.Później jednak za pomocą Wrony zacisnęłam zęby i wyruszyłam na rehabilitację.Wylewałam z siebie litry potu i hektolitry łez.Nie widząc w tym najmniejszego sensu za każdym razem pragnęłam się poddać,wrócić do pokoju,zamknąć drzwi na klucz,zasunąć żaluzję i zostać sama,ale zawsze gdy upadałam,Wronka podnosił mnie do góry,dodawał otuchy i nie pozwalał mi opaść na samo dno.Wywlekał mnie na siłę rano z łóżka i zawoził do ośrodka,odbierał,pomagał nawet w głupim przebieraniu się,gdy po rehabilitacji nie miałam siły ruszyć palcem u nogi.W końcu po równym miesiącu przyszedł przełom.Podczas wysiłku fizycznego pojawił się ból w lewej nodze,co oznaczało,że czucie pomału zaczyna wracać.Zaraz po wyjściu z ośrodka pojechaliśmy do mojego lekarza i to on przekazał nam dobre wieści.
-Wygląda na to,że może pani zrezygnować z wózka.-oznajmił,a ja uśmiechnęłam się przez łzy.To była naprawdę cudowna wiadomość.
-Chyba musimy to uczcić.-stwierdziłam,kiedy wychodziliśmy ze sklepu ze sprzętem medycznym.Andrzej pchał wózek,a ja mimo,że nie mogłam nadal w to uwierzyć-sama o własnych siłach szłam o kulach.Posłałam brodaczowi mój najszerszy i najpiękniejszy uśmiech po raz kolejny wtulając się w jego tors.


Spóźniona,jak zwykle.Przepraszam.Mam nadzieję,że jakoś to wyszło.
Do następnego :*

wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 7

Nie mogłem spać.Od czasu wypadku w domu było strasznie cicho i pusto.Bez problemu mogłem usłyszeć bicie swojego serca,czy mój płytki oddech.Nie potrafiłem się do tego przyzwyczaić,czułem się we własnym mieszkaniu jak w jakimś psychiatryku.Brakowało mi jej śmiechu,jej ciągłego śpiewania,dźwięku jej ociężałych kroków z samego rana,kiedy na siłę zwlekałem ją z łóżka Brakowało mi nawet tych jej humorków,krzyków,dąsania się,czy znęcania się nade mną.Brakowało mi jej...
Nie zdawałem sobie sprawy z tego,że tak bardzo jej potrzebuję.Bez niej moje życie nie miało jakiegokolwiek sensu,ono nie przypominało nawet życia,to była zwykła wegetacja.
Nie zmrużyłem oka przez całą noc.Przysnąłem dopiero nad ranem,tylko po to by za chwilę obudzić się cały zlany potem i z krzykiem.Koszmary nękały mnie od czasu wypadku i nie zapowiadało się na to by nagle zniknęły. 
-Nie zniosę tego dłużej.-warknąłem na samego siebie i poszedłem do łazienki wziąć zimny prysznic.Próbowałem jakoś doprowadzić się do porządku by bardziej nie zamartwiać mamy,ale worków pod oczami ani bladej skóry nie udało mi się ukryć.Wypiłem tylko kawę i pojechałem do szpitala.Bałem się tego pierwszego spotkania i tej pierwszej rozmowy,ale z drugiej strony nie mogłem się doczekać aż ją zobaczę.Zapukałem i po usłyszeniu głośnego proszę,wszedłem do sali.
-Cześć.-przywitałem się i usiadłem na krześle dosyć daleko od jej łóżka.
-Cześć.-odpowiedziała nieśmiało się uśmiechając.
-Jestem Bartek.-przedstawiłem się,a ona wlepiła we mnie swoje niebieskie ślepia i uśmiechnęła się po raz kolejny.Widziałem,że była zdezorientowana i zdenerwowana,ale chyba ciekawość wzięła nad nią górę,bo od razu zaczęła zadawać mi pytania.
-Jesteś pierwszą osobą,z którą rozmawiam i to ciebie muszę się o coś zapytać,a raczej o kogoś....
-Pytaj śmiało.-stwierdziłem.
-Czy ten chłopak,szatyn z brodą,taki wysoki,czy on jest moim chłopakiem albo kimś w tym stylu?Pielęgniarka mówiła mi o jakimś narzeczonym,ale wiesz,że ja nic nie pamiętam.Jedynie te jego oczy są takie znajome,więc tak sobie pomyślałam,że to pewnie on.-oznajmiła,a ja o mało nie zakrztusiłem się własną śliną.Pamięta Andrzeja,pamięta jego,a nie mnie...
-Nie,Andrzej to twój przyjaciel.Ja jestem twoim chłopakiem.-odparłem i spuściłem wzrok.To wszystko było jakieś chore.Nie odpowiedziała nic,tylko zaczerwieniła się troszeczkę.
-Od 2 lat jesteśmy parą.Skończyłaś studia i pracowałaś w jakimś ośrodku rehabilitacyjnym w Warszawie,ale któregoś dnia poznałaś Anastazję,tą brunetkę z lokami i zaprzyjaźniłyście się.Postanowiłaś przenieść się razem z nią w jej rodzinne strony do Bełchatowa i zaczęłaś pracę w mojej drużynie siatkarskiej jako fizjoterapeutka.Szybko się ze sobą zaprzyjaźniliśmy,a po 6 miesiącach byliśmy już razem.
-Rozumiem.A co z moimi rodzicami?Zostawiłam ich tak po prostu i wyjechałam z przyjaciółką?-zapytała zdziwiona.Westchnąłem na samą myśl o tym,że muszę przypomnieć jej o tym koszmarze.
-Wychowywałaś się w domu dziecka,twoi rodzice zmarli jak miałaś 11 lat.Nie miałaś żadnej innej rodziny,zarówno twoja mama jak i tata byli jedynakami,a twoi dziadkowie nie żyli.Nie utrzymywaliście nigdy kontaktu z pozostałymi członkami rodziny,więc trafiłaś do domu dziecka.Kiedy miałaś 13 lat przygarnęła cię jakaś rodzina zastępcza.Nigdy nie chciałaś o tym wspominać,ale oni nie traktowali cię dobrze,mówiłaś,że ten facet...że on cię molestował.W wieku 16 lat znowu wróciłaś do sierocińca i zostałaś tam do 18 roku życia.-mówiłem nie patrząc jej w oczy,po prostu nie potrafiłem tego zrobić.
-Bartek?-po chwili ciszy wreszcie się odezwała i dotknęła mojej ręki.Poczułem jak dreszcz przeszedł po całym moim ciele.Zerknąłem na nią i zobaczyłem strach wymalowany na jej twarzy.Czułem jak moje oczy zapełniają się łzami,a gula rośnie w gardle.Nie chciałem by znowu czuła ten ból ani by znowu o tym myślała,ale nie miałem innego wyboru.
-Ja po prostu...ja wiem jak wiele wycierpiałaś.Pamiętam,że ilekroć mi o tym opowiadałaś budziło to w tobie tak wielkie emocje,płakałaś,miałaś później koszmary w nocy.Bałem się,że popadasz w depresję,nie chciało ci się wychodzić z domu,spotykać się ze znajomymi,czy chodzić do pracy.Nie chciało ci się żyć.Zawsze w takich sytuacjach  przychodziłaś do mnie i wtulałaś się w mój brzuch mówiąc jak bardzo ci ich brakuję,jak bardzo za nimi tęsknisz i jak bardzo nienawidzisz tamtych ludzi.Ilekroć ja o tym myślę aż jeżą mi się włosy na głowie.Przysięgałem ci,że nigdy już nie będziesz cierpieć,że nigdy nie pozwolę by stała ci się krzywda,a teraz sam mówiąc ci o tym wszystkim sprawiam ci ból...-oznajmiłem,a ona ze łzami w oczach wtuliła się we mnie.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jest mi z tym wszystkim źle.Tak bardzo chciałabym żyć teraz normalnie.-wyszeptała.
~*~
Siedzieliśmy długo objęci w zupełnej ciszy.Nawet nie wiem dlaczego rzuciłam się w jego objęcia,przecież był mi obcy...ale z drugiej strony był taki przejęty tym wszystkim i zaangażowany w moją sytuację,że nie sposób było traktować go jako nieznajomego.Zresztą tak naprawdę był moim facetem,tylko mój głupi rozum tego nie pojmował i niczego nie mógł sobie przypomnieć.
Cały poranek spędził na tłumaczeniu mi kim kto jest.Wiedziałam już,że chłopak,którego uważałam za mojego partnera to Andrzej- przyjaciel,który coś do mnie czuł jakiś czas temu,ale teraz jest zakochany w Anastazji(która dała mu kosza).Anastazja to także moja przyjaciółka,z którą pokłóciłam się przez telefon jadąc do porzuconego Andrzeja i dlatego miałam ten felerny wypadek.Ta starsza kobieta o pięknych,niebiańskich oczach to mama Bartka-Ulka,a jego tata to Adam.Później Kurek próbował wytłumaczyć mi jak wyglądają nasi pozostali znajomi,ale strasznie mi się to mieszało i nie wiedziałam czy ten rudy,jego najlepszy kumpel to Winiar czy może Falasca,ani tym bardziej jak nazywają się żony tych jego kolegów,których była cała masa.Kiedy po południu mnie odwiedzili było trochę łatwiej mi ich rozpoznać,ale nadal mi się mieszali.Poza tym nie rozmawiałam z nimi za długo,bo strasznie rozbolała mnie głowa,chyba od nadmiaru informacji i lekarz ich wygonił.
Kiedy obudziłam się po 17 ten wielkolud nadal siedział w mojej sali.Uśmiechnęłam się do niego trochę zakłopotana,a on wyszczerzył swoje równe,białe zęby i podszedł bliżej.Pochylił się nade mną żeby złożyć pocałunek na moim policzku,ale się odsunęłam.
-Przepraszam.-mruknął zrezygnowany i opadł na łóżko tuż obok mojej bezwładnej lewej nogi.Pomyślałam,że na pewno uznał,że może mnie traktować jak swoją partnerkę(którą tak naprawdę byłam,ale to taki mały szczegół),więc od razu postanowiłam interweniować.
-Bartek,ja chcę żebyś wiedział,że jak stąd wyjdę to nie wrócę do naszego domu.Nie zrozum mnie źle,ja po prostu cię nie znam.Uważam,że jesteś fajnym facetem,ale póki ja niczego nie pamiętam nie mogę tak po prostu cię zwodzić i żyć z tobą,kiedy ty tak strasznie mnie kochasz,a ja...nie.Mam teraz taki mętlik w głowie,że sama nie wiem co mam robić i co myśleć.Czuję się okropnie....jestem tak naprawdę sama ze sobą,dodajmy przy okazji,że prawdę mówiąc nawet nie wiem kim jestem i cholernie mnie to przeraża.Nie możesz mnie traktować jako swoją dziewczynę,ja wiem,że to chore,ale tak naprawdę ja mogę sobie nie przypomnieć już nigdy tego wszystkiego i co wtedy?Całe życie będziemy się ranić na wzajem?To nie ma sensu....-wyznałam,a on popatrzył na mnie tymi smutnymi oczami i po prostu przytaknął.
-Mogę tu przychodzić?Może jeśli będziemy spędzać ze sobą dużo czasu to pamięć wróci....albo polubisz mnie tak jak kiedyś polubiłaś?-zapytał.Miałam ochotę dać samej sobie w twarz za to do jakiego stanu go doprowadziłam,ale tak było lepiej.Przynajmniej od razu wiedział na czym stoi.
-Tak,możesz.-opowiedziałam,a on uśmiechnął się sztucznie i ze łzami w oczach wyszedł z sali,tłumacząc się tym,że zaraz kończą się godziny odwiedzin.


Krótko i średnio to wyszło,ale nic lepszego nie byłam w stanie napisać.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 6

-Ale jak to zanik pamięci?-popatrzyłem na profesora jak na wariata.Nie mogłem w to uwierzyć,teraz kiedy miało być już dobrze,znowu wszystko legło w gruzach.Poczułem,że robi mi się gorąco i zaczynają trząść mi się nogi.Gdy tylko dowiedziałem się,że się obudziła,poczułem się taki szczęśliwy jak chyba nigdy dotąd,niczego bardziej nie pragnąłem niż wziąć ją w ramiona i wyszeptać jak bardzo ją kocham.A teraz?Teraz nie mogłem tego zrobić,bo byłem dla niej obcym człowiekiem.Nieznajomym,o którego istnieniu nie miała pojęcia,po prostu nikim.Teraz kiedy odzyskałem tą przeklętą nadzieję,znowu los przyszedł i mi ją odebrał,śmiejąc mi się prosto w twarz.
-To znaczy,że ona nigdy...-zacząłem łamiącym się głosem.Czułem się jakby ktoś wbił mi nóż w serce i powoli je ćwiartował na małe kawałeczki,a potem na jeszcze mniejsze i mniejsze...
-Prawdopodobnie z biegiem czasu stopniowo wszystko do niej powróci.Trzeba być dobrej myśli,dużo z nią rozmawiać i opowiadać.Oprócz tego należy dopilnować jej rehabilitacji.Pani Karolina straciła czucie w lewej nodze i sama operacja wiele tutaj nie zdziała.-oznajmił,a ja uściskałem jego dłoń,podziękowałem i wyszedłem z gabinetu.Stanąłem twarzą w twarz z całą gromadą naszych bliskich i patrzyłem na ich przerażone oblicza.Coś przewróciło mi się w żołądku.Nie wiedziałem jak obrać to wszystko w słowa.
Utkwiłem wzrok w niebieskich oczach mojej rodzicielki i poczułem jak wielka gula w moim gardle rośnie.Pojedyncza łza popłynęła po moim policzku,ale szybko ją otarłem.
-Karo straciła czucie w lewej nodze,czeka ją operacja i  rehabilitacja.-wyszeptałem,a oni zdaje się,że odetchnęli z ulgą.Jeszcze nie wiedzieli całej prawdy.
-Bartek,człowieku to cud,że żyje i nie jest roślinką.Udowodniła nam nie raz jaka jest silna,za niedługo będzie biegać szybciej niż nie jeden z nas.-odparł Jarosz z nutką złości w głosie.Próbowałem im powiedzieć,że to jeszcze nie koniec,ale nie dopuścili mnie do słowa.
-Zaraz do niej pójdziemy i powiemy,że kto jak kto,ale my siatkarze znamy tylu specjalistów od wszelkich kontuzji,operacji i leczenia,że od razu znajdziemy kogoś,kto postawi ją na nogi.-stwierdził Żygadło,a ich usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.Widziałem,że się cieszą,że są szczęśliwi,że myślą,że teraz już wszystko będzie dobrze.A nie będzie....
-Nie musisz się martwić.Wróciła do nas i to najważniejsze.-wtrąciła Anastazja,a ja zacisnąłem ręce w pięści z całej tej bezradności i wściekłości.
-Nie,nie wróciła do nas.-nie wytrzymałem i warknąłem,a oni otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia.-Wiecie czego najbardziej pragnąłem,o czym myślałem,kiedy patrzyłem jak z dnia na dzień było z nią coraz gorzej?Wiecie?Chciałem,żeby wróciła bym mógł jej pomóc,wziąć ją w ramiona i nie wypuścić już nigdy więcej, ucałować w skroń i zapewnić,że już nigdy nie będzie cierpieć,obiecać,że jej życie nie będzie już pełne smutku i bólu,takie jakie było przez tych przeklętych ludzi.Chciałem by wiedziała,że jesteśmy tu dla niej i że ją kochamy,ale ona nie wie tego i już nigdy się nie dowie.Nie wie co do niej czujemy,jak ważna dla nas jest,jak wiele ważnych chwil w naszym życiu z nią dzielimy,bo nas nie pamięta.Nie mogę jej przytulić,pocałować,dotknąć jej,porozmawiać z nią,wyznać jej moją miłość,bo nie wie kim jestem.Nie kocha mnie,nie darzy mnie żadnym uczuciem,nie uważa mnie za kogoś ważnego,nie pamięta naszych rozmów,nie myśli o naszym życiu,nie wie kim jestem i kim tak naprawdę sama jest.Straciła pamięć i tak naprawdę nie wiadomo czy kiedykolwiek ją odzyska.-wyrzuciłem to wszystko z siebie i jak gdyby nigdy nic po prostu sobie poszedłem.Cała ta rozpacz i smutek przemieniły się w złość.Pierwszy raz w życiu nie miałem ochoty słuchać ich słów,czy patrzeć im w oczy.Nie zniósłbym poklepywania po ramieniu i zapewniania,że wszystko będzie dobrze,bo wiedziałem,że nie będzie.Wybiegłem z tego przeklętego szpitala i wsiadłem w samochód.Zacisnąłem ręce na kierownicy i aż sam się zdziwiłem,że sapie jakbym przebiegł maraton.
-Dlaczego my?Dlaczego?
~*~
Otworzyłam oczy i szybko tego pożałowałam.Po palącym bólu nie było już śladu,ale za to byli tam ci ludzie.Chciałam im powiedzieć  żeby zostawili mnie w spokoju,ale głos uwiązł mi w gardle.
-Kochanie nie martw się,wszystko będzie dobrze.-odezwała się pierwsza średniego wzrostu blond włosa kobieta.Miała może około 50 lat,co mogłam stwierdzić po kilku zmarszczkach na jej zmęczonej twarzy i kurzych łapkach w okolicy jej pięknych,niebieskich oczu.Miała bardzo spokojny głos,ale widziałam,że jest zdenerwowana,bo trzęsły jej się dłonie.Zastanawiałam się czy moja mama też ma takie urocze dziurki w okolicy ust,ale nie mogłam sobie przypomnieć jak ona wygląda.
Po chwili zdałam sobie sprawę,że nie pamiętam też jak się nazywa i gdzie mieszka.Próbowałam przywrócić jakieś wspomnienia,obraz mojej rodziny,jakiekolwiek wydarzenie z przeszłości,ale w głowie miałam jedną,wielką pustkę.Poczułam,że łzy zaczynają spływać mi po policzkach i wzmagają mną dreszcze.Zamknęłam oczy modląc się o to,żeby ten koszmar się skończył,żebym obudziła się w swoim łóżku cała i zdrowa,a przede wszystkim żebym wiedziała kim tak naprawdę jestem i gdzie są moi bliscy.
-Karola...-ktoś chwycił mnie za ręke,chciałam go odtrącić,ale nie miałam na tyle siły.Uchyliłam powieki i zerknęłam na niego.Wysoki chyba na 2 metry facet z brodą,ciemny blondyn albo szatyn,nie widziałam dokładnie przez to szpitalne światło....
Skanowałam jego twarz mając nadzieję,że zaraz po prostu odejdzie i nagle mnie olśniło.Te jasne,błękitne oczy,nie tak ciemne i piękne, jak u tej kobiety i tego drugiego wielkoluda,ale co najważniejsze znajome.Byłam stuprocentowo pewna,że gdzieś je już widziałam i to nie raz.Zaczęłam się przyglądać pozostałym osobom,ale niestety nikogo,a raczej niczego więcej nie poznałam.
~*~
Szybko zasnęłam zmęczona i wciąż jeszcze obolała.Nie zdążyłam nawet dowiedzieć się jak się tu znalazłam,co mi jest i kim jest ten chłopak.Szczerze mówiąc byłam przerażona moim nagłym zanikiem pamięci,ale uznałam,że skoro jestem taka poturbowana to musiałam mieć wypadek i to przez ten cały szok i stres z nim związany nie mogłam przypomnieć sobie mojej rodziny.Mimo tego byłam pewna,że to szybko minie,a oni zaraz się tutaj pojawią i przemówią tym obcym ludziom do rozsądku.Kiedy się obudziłam najpierw zajrzała do mnie pani pielęgniarka.Na pierwszy rzut oka było widać,że jest taką dobrą duszyczką,zawsze uśmiechniętą i chętną do pomocy.
-Pani narzeczony na pewno jest teraz prze szczęśliwy.-oznajmiła,a mnie zatkało.Narzeczony?Jaki znowu narzeczony?Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć,bo do sali wszedł doktor.
-Dziękuję pani Gosiu,może już pani iść.-stwierdził,a ona od razu wykonała jego polecenie.
-Panie profesorze ja nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.Co ja tu robię?Kim są ci ludzie?Gdzie są moi bliscy? I dlaczego niczego nie pamiętam?-oznajmiłam i od razu cała się roztrzęsłam.Łzy pojawiły mi się w oczach i zaczęło brakować mi oddechu.
-Spokojnie,tylko spokojnie.-lekarz przysunął sobie plastikowe krzesełko bliżej mojego łóżka i usiadł,uprzednio nakładając mi maskę tlenową na nos i usta.Poczułam się odrobinę lepiej.
-Pani Karolino,miała pani wypadek samochodowy.Zjechała pani na sąsiedni pas,gdzie akurat jechał samochód ciężarowy.Kawałki metalu wbiły się pani w brzuch uszkadzając wątrobę i w lewe udo,co przyczyniło się do utraty czucia w całej kończynie.Doszło również do pęknięcia kręgu w lędźwiowej części kręgosłupa.Miała pani dużo szczęścia,gdyby pękł o 1,5 centymetra dalej,byłaby pani sparaliżowana od pasa w dół.Czeka panią jeszcze jedna operacja i kilka miesięcy rehabilitacji.Mam nadzieję,że wszystko pójdzie zgodnie z planem i odzyska pani chociaż częściowo czucie w nodze.Póki co zostanie pani przeniesiona na inny oddział,gdzie wciąż będziemy monitorować pani wątrobę,a jeżeli z nią będzie już wszystko w porządku skierujemy panią na ortopedię.Tam zajmą się pani kośćmi.-profesor wygłosił swój długi monolog,a mi z każdym jego słowem robiło się coraz ciemniej przed oczami.Nie mogłam w to wszystko uwierzyć.Przecież takie rzeczy dzieją się tylko na filmach....
-Pani Ziółko,to,że pani nie pamięta wypadku ani nie wie kim są ci ludzie nie jest spowodowane zwykłym szokiem.W wyniku mocnego uderzenia głową o kierownicę straciła pani pamięć.Tak naprawdę pani zna tych ludzi,panią coś z nimi łączy,tylko pani o tym zapomniała.Nie mam pojęcia kiedy zanik minie,ale sądząc po tym,że nie doszło do pęknięcia czaszki,jest on tymczasowy.Nie nastawiałbym się jednak na to,że będzie trwać miesiąc,czy dwa.......
~*~
Ktoś wydzwaniał do mnie od równych pięciu minut non stop.A ja ?Ja bałem się odebrać.Od razu pomyślałem,że chodzi o Karolinę i o to,że coś złego się stało.Nie chciałem znowu usłyszeć,że ją straciłem,nie wytrzymałbym tego.Rzuciłem telefonem w kąt i zsunąłem się po ścianie płacząc jak mały chłopiec.Miałem tego wszystkiego dość,bałem się tego co za chwilę może się stać,bałem się kolejnej sekundy,minuty,godziny.Bałem się jutra.
Nie wiem ile czasu minęło,ale ktoś wtargnął do mieszkania i zaczął mnie wołać.Nawet nie podniosłem głowy do góry,byłem tak wycieńczony,że wszystko było mi już obojętne.
-Stary,podnoś się.
Winiar chwycił mnie za ramiona i zmusił bym popatrzył mu w oczy.
-Ona teraz cię potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.-stwierdził próbując mnie udźwignąć.Wstałem na równe nogi i wpadłem w jego objęcia,czując jak rozpadam się na kawałki.
-Nie dam rady...-wyjęczałem pociągając nosem.
-Jeśli naprawdę ją kochasz,a wiem,że tak jest,to jesteś w stanie przezwyciężyć wszystkie przeszkody żeby jej pomóc.-wyszeptał i mocniej mnie przytulił,pozwalając by moje łzy moczyły materiał jego bluzy.Miał  cholerną rację,jak zwykle zresztą,przyrzekłem sobie,że chociaż brak mi sił,nie poddam się,nie pozwolę na to by była sama.





Wróciłam.Przepraszam,mam nadzieję,że więcej się to nie powtórzy:)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 5

Kolejna godzina w szpitalu.Kolejna minuta bez niej.Kolejna sekunda samotności.Moje serce waliło jak oszalałe,łzy wciąż płynęły po wilgotnych policzkach,dłonie się trzęsły,skronie pulsowały,a żołądek boleśnie się zaciskał.Nie mogłem wyzbyć się tych wszystkich emocji,bólu,strach i przerażenia.
Chciałem na chwilę się wyłączyć,nie myśleć o tym,że w każdym momencie mogę ją tak po prostu stracić,ale nie dałem rady.Coś mi mówiło,że nie mogę spuścić z niej wzroku,że nie mogę przestać o niej myśleć,że nie mogę stąd wyjść,że muszę być z nią cały czas i ją wspierać,bo ona na pewno wie,że tutaj jestem i że czekam na nią,a wtedy będzie jej łatwiej pokonać wszelkie trudności.
Gdy lekarz wyszedł z jej sali,od razu do niego podbiegłem.Mężczyzna uniósł delikatnie kąciki ust ku górze i poklepał mnie po ramieniu.
-Powinien pan odpocząć.Iść do domu,przespać się.-poradził,mówiąc bardzo spokojnie i wyraźnie jakby tłumaczył coś małemu chłopcu.Pokiwałem jedynie głową,prosząc by przeszedł do konkretów.
-Stan pani Ziółko jest ciężki,ale stabilny.Zrobiliśmy co mogliśmy,teraz wszystko zależy od niej i od tego jak wytrzymały jest jej organizm.-odparł,a ja podziękowałem mu wzdychając i wróciłem na swoje miejsce.
Wciągnąłem ze świstem powietrze chowając twarz w dłoniach.Potarłem pięściami oczy,w których znów pojawiły się łzy.Byłem bezsilny.Nic nie mogłem zrobić i to było najgorsze.Nie dość,że nie byłem w stanie jej pomóc,to nawet nie potrafiłem zapanować nad samym sobą i swoimi nerwami.Poczułem na policzkach łzy i nawet nie trudziłem się by je zetrzeć,płynęły swobodnie docierając do szyi i wkradając się pod materiał koszulki.Pociągnąłem nosem,zwracając na siebie uwagę Andrzeja.
-Karolina nas nie zostawi,będzie walczyć,pokona trudności i przeżyje,bo wie,że jesteśmy tu dla niej.-wtrącił cicho,zapewne przetwarzając w myślach usłyszaną wcześniej rozmowę z lekarzem.Zerknąłem na niego i kiwnąłem głową.
-Też w to wierzę.-wyszeptałem,a on uśmiechnął się delikatnie i przybliżył się do mnie.
-Zastanawiałeś jakby to było gdybym nie zaplanował tej głupiej kolacji i gdybym się nie schlał się jak świnia  i nie zadzwonił do niej?Gdybym schował swoje uczucia do Anastazji w kieszeń i spędził z nią ten wieczór po prostu uprawiając seks?Gdybym w końcu trafił na kobietę,która mnie kocha?
-Andrzej.To nie twoja wina....-zacząłem.
-Wiem.-odparł bezustannie wpatrując się przed siebie i nawet nie mrugając.-Pytam czy po prostu zastanawiałeś jakby wyglądał teraz nasz dzień gdybyśmy podjęli inne decyzje,gdybyśmy mieli inne plany,gdybyśmy coś zrobili bądź nie...
-Nie.-warknąłem zaciskając materiał koszulki w pięściach.Byłem taki zły na siebie za to,że ta sytuacja po prostu mnie przerosła i nie potrafiłem sobie z nią poradzić.Kurek,jesteś beznadziejny,po raz kolejny zakpiłem z samego siebie i zacząłem wyrzucać z siebie to,co leżało mi na sercu.
-Nie jestem w stanie się zastanawiać nad czymkolwiek.Moje myśli teraz wypełnia ona i choć bym chciał nie mogę tego zmienić.Przyłapuję się na tym,że wpatrując się w nią wspominam nasze chwile,wspominam jak się uśmiecha,jak wyznaje mi miłość,jak głośno się śmieje.Cały czas jestem przerażony,zły,smutny i Bóg wie co jeszcze.Nie mogę zapanować nawet nad własnymi myślami,nad niczym.Nienawidzę się za to.-wykrzyczałem wymachując rękami,a on wstał,podszedł do szyby i zaczął wiercić ją wzrokiem zupełnie jakby chciał zmusić ją by się wybudziła i zakończyła ten koszmar.
-Jestem pewny,że wie co czujesz i za wszelką cenę stara się otworzyć oczy by cię uszczęśliwić....
~*~
Minął tydzień.Z przerażeniem obserwowałem jak z dnia na dzień jej twarz staje się coraz bledsza,jej powieki coraz bardziej sine,jej włosy coraz bardziej suche i bez blasku,w dodatku siniaki zamiast znikać-robiły się coraz większe i coraz bardziej widoczne.Szpital stał się moim drugim domem,nie spałem prawie w ogóle,mało jadłem,jedyna rzecz,którą robiłem regularnie było siedzenie na tym cholernym,plastikowym,niebieskim krześle i obserwowanie jej z daleka.Andrzej wrócił do treningów,więc często przesiadywałem tutaj sam.Wszystko też zależało od pory dnia.Kiedy przychodziło popołudnie i większość z przyjaciół była już wolna od pracy ten przeklęty korytarz znów się zapełniał.Niekiedy wpadali tylko przelotem na parę chwil,ale zawsze byli i to się liczyło.Czasami też pani Małgosia-pielęgniarka,która opiekowała się Karoliną,zagadywała mnie i próbowała wymusić uśmiech na mojej twarzy.Nigdy nie przeszła obok mnie obojętnie,czasami nawet nic nie mówiła tylko posyłała mi pokrzepiające spojrzenie.
-Panie Kurek,co ja z panem pocznę?Znów pan tutaj nocował...-mruknęła rozbawiona kręcąc głową i zatrzymując się przy mnie.Siedziałem,więc nie musiała unosić do góry głowy,tylko patrzyła mi prosto w oczy.
-Nie będę kłamać,bo nawet mi się nie chcę tego robić.-odparłem,zastanawiając się jak może zachować w sobie tyle optymizmu pracując na takim oddziale,gdzie co chwile umierają pacjenci i gdzie jest się świadkiem okropnego cierpienia i bólu.Kobieta zdawała się czytać w moich myślach,bo szczerzyła zęby coraz szerzej i  szerzej.
-Nie trzeba być geniuszem by zauważyć,że ma pan na sobie te same ciuchy co wczoraj.-odparła i zniknęła za drzwiami Karoliny.Krzątała się koło niej,dawała jakieś leki i zmieniała kroplówkę,ale zacząłem się niepokoić,bo zdawała się być zdenerwowana i siedziała tam dłużej niż zwykle.Po jakichś 10 minutach wyszła z sali i rozglądnęła się po korytarzu.
-Nie ma żadnego lekarza...-mruknęła,a ja zerwałem się z miejsca gotów pobiec po któregoś z z nich.Byłem pewny,że działo się coś niedobrego i jak na komendę moje serce stanęło w miejscu.Zacisnąłem wargi błagając Boga w myślach by wszystko było w porządku.
-Pójdę po profesora Szydło...-wydusiłem z siebie robiąc krok do przodu.
-Nie,nie o to chodzi.-szepnęła,a ja popatrzyłem na nią jak na wariatkę.Miałem ochotę na nią krzyknąć,że przecież w grę wchodzi życie Karo,ale w porę się powstrzymałem.
-Lepiej niech pan będzie cicho.-mruknęła,kolejny raz się rozglądnęła,chwyciła mnie za nadgarstek i zaprowadziła do sali.Otworzyłem szeroko oczy,a ona uśmiechnęła się szeroko.Puściła moją rękę,a ja powoli podszedłem do łóżka i klęknąłem przy nim.Dotknąłem delikatnie zimnej dłoni Karoliny i rozpłakałem się jak małe dziecko.Pierwszy raz od wypadku widziałem ją z tak bliska.
-Kochanie,wszystko będzie dobrze.Obiecuję,że zrobię wszystko żebyś już więcej nie cierpiała.-wyszeptałem krztusząc się łzami.Opuszkami palców bardzo powoli i delikatnie głaskałem jej blade policzki i ramiona,bacznie ją przy tym obserwując.Musnąłem ustami jej dłoń i przylgnąłem do jej ciała rzewnie płacząc.Tak bardzo pragnąłem wziąć ją teraz w ramiona,mocno przytulić,pocałować,poczuć jak jej serce szybko bije,jak głośno oddycha,słuchać jak mówi mi,że mnie kocha.Moim największym marzeniem było widzieć znów błękit jej oczu i ten piękny,szeroki,czarujący uśmiech.
-Błagam cię nie zostawiaj mnie.Za bardzo cię kocham by pozwolić ci umrzeć.-wyszeptałem,mocząc łzami jej pościel.
Nagle jakaś maszyna zaczęła wydawać z siebie głośne dźwięki,spojrzałem na nią przerażony i nie zdążyłem nawet wstać z ziemi,gdy przybiegłem profesor.Cofnąłem się kilka kroków do przodu i upadłem z powrotem na podłogę.
-Co się dzieję?Błagam powiedźcie mi co się dzieję?-krzyczałem,ale nie zareagował.
-Pańska narzeczona właśnie zaczyna wracać do żywych.-odparł po chwili,a ja poczułem,że znów staje mi serce.Podniosłem się z posadzki,ale nogi tak mi się trzęsły,że znów na niej wylądowałem.Wyciągnąłem telefon z kieszeni i napisałem smsa do Anastazji,Andrzeja i rodziców,którzy przebywali gdzieś na terenie szpitala.
~*~

Słyszę cichy szum i powolne,równomierne bicie mojego serca.czuję jak moim ciałem wzmagają dreszcze.Boję się.Powoli uchylam ciężkie powieki i zamieram.Moim oczom ukazuję się grupka osób,jakaś kobieta.starszy pan,wysoki szatyn z kilkudniowym zarostem i jasnoniebieskim,znajomymi oczami,szczupła,wysoka dziewczyna o czekoladowych oczach i on-pochylający się nad moim łóżkiem wielkolud.Potężne ciało zupełnie nie pasuje do wystraszonej twarzy,po której ciurkiem płyną łzy.
-Kochanie.-facet wydaje z siebie jęk i upada przede mną na kolana łapiąc moją dłoń.Resztką sił wyrywam się z jego łapsk uszkadzając przy tym jakieś rurki podłączone do mojego nadgarstka i patrzę na niego przerażona.Rozglądam się po pomieszczeniu,a w oczach stają mi łzy.
Gdzie ja jestem i kim do jasnej cholery są ci ludzie?
-Karolina,kochanie co się dzieję?-pyta owy mężczyzna,a ja czuję jak strach we mnie wzrasta.Oprócz paraliżującego przerażenia zaczynam odczuwać nagły,rwący ból,zupełnie jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy.Kolejny raz omiatam wzrokiem całą salę i zaciskam zęby.Zaraz nie wytrzymam i zacznę krzyczeć,myślę i zamykam oczy.Ktoś do mnie podchodzi,a ja modlę się by był to ktoś kogo znam.
-Nazywam się Antoni Szydło,jestem pani lekarzem prowadzącym.-oznajmia.
-Czy coś panią boli?-pyta,a ja kiwam głową.Jest strasznie cicho,słyszę swoje szybko bijące serce,płytki oddech i ciche jęki,które mimowolnie z siebie wydaję.
-Głowa.Brzuch.Kręgosłup.-z ogromnym trudem wypowiadam te trzy słowa.Zaczyna mnie mdlić i kręcić mi się w głowie.Czuję,że odpływam,a cały ten ból po prostu odpływa.


Cześć.Wiem,że jestem po terminie,ale same rozumiecie święta,szkoła...
Mam nadzieję,że się spodoba.Starałam się przekazać emocje i uczucia,a czy mi wyszło,to już nie mi oceniać.Za wszelkie błędy oczywiście przepraszam!Liczę na chociaż krótki komentarz z Waszej strony.
Do następnego :*  

 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 4

Czułem się jakoś tak nieswojo,ale uznałem to za kolejny przejaw mojej zazdrości i zagrzebałem złe myśli gdzieś głęboko na dnie mojego umysłu.Karo znowu pojechała do Andrzeja,bo pomagała mu przygotować jakąś kolację czy coś w tym stylu,a ja kisiłem się w domu przed telewizorem.Nie byłem na treningu,bo Falasca kazał mi odreagować i przemyśleć swoje zachowanie.Ostro musiałem się tłumaczyć,bo narobiłem problemów i to nie tylko sobie,ale całemu zespołowi,wykluczając siebie i środkowego z ważnego meczu i to na początku sezonu.Nie mniej jednak miałem na tyle szczęścia,że Miguel potrafił mnie zrozumieć,nie pochwalał mojego zachowania,ale sam mówił,że o swoją żonę walczył z nie jednym.
Jarski miał do mnie zawitać na małą partyjkę pokera,ale Kacperek się rozchorował i musiał z nim zostać w domu.Kłos zajmował się swoją narzeczoną-długonogą,piękną Aleksandrą i karty mu teraz nie w głowie.Żygi zresztą to samo, majstrował bobasa w domu,w końcu starość nie radość,młodość nie wieczność,trzeba ród Żygadłów wreszcie powiększyć.Mario i Winiar swoje latorośle już dawno spłodzili,więc teraz to im czas poświęcają,chociaż nie mówię,że takie z nich pantoflarze,bo dla przyjaciół zawsze czas potrafili znaleźć i na piwko wyskoczyć albo na konsoli pograć...
-Dzisiaj chyba będziesz moim jedynym towarzyszem.-mruknąłem w stronę telewizora,przełączając na kanał z kreskówkami.Miałem chwycić się za piwo,ale coś mi mówiło,że będę jeszcze dzisiaj musiał wsiąść za kierownicę.Nagle zadzwonił mój telefon,przerywając moje chwile błogiego lenistwa.Ociężale podniosłem tyłek z kanapy i doczłapałem się do kuchni.
-Halo?-odebrałem nawet nie patrząc kto to.
-Bartek.-usłyszałem drżący głos Anastazji i zmarszczyłem brwi,nie wiedząc co powiedzieć.Miała ewidentnie jakiś problem,no ale halo,to ja Bartosz Kurek,facet,nie potrafiący mówić z kobietami o ich kłopotach!No,może z małym wyjątkiem,jakim była moja blond piękność,ale to pomińmy.Chciałem zapytać dlaczego dzwoni akurat do mnie,a nie do Karoliny,ale uznałem,że to niegrzeczne z mojej strony i w porę ugryzłem się w język.
-Co się stało?-otrząsnąłem się,w końcu musiałem się dowiedzieć dlaczego jest taka zdenerwowana. 
-Karolina miała wypadek.-brunetka zaszlochała do słuchawki,a ja zamarłem.Przełknąłem głośno ślinę,przetwarzając w myślach to co właśnie usłyszałem.Gdy uświadomiłem sobie powagę sytuacji,zaschło mi w ustach i poczułem jak tracę grunt pod nogami.Wylądowałem na ziemi,nie mogąc złapać oddechu.Nie dochodziły do mnie żadne słowa,które dziewczyna krzyczała do mnie przez telefon.Poczułem jak coś ciężkiego ląduję na dnie mojego żołądka.Zacisnęło mi się gardło,z którego wydobył się tylko cichy jęk.Chciałem krzyczeć,wrzeszczeć,że to nie prawda,że to niemożliwe,ale nie dałem rady. Wreszcie otrząsnąłem się,wziąłem kluczyki od samochodu,założyłem adidasy i nie zamykając nawet mieszkania pognałem na parking.Lało jak jasna cholera,ale nic sobie z tego nie robiłem.Pędziłem jak szalony,zaciskając dłonie na kierownicy tak,że aż zbielały mi kostki.Ledwo udało mi się powstrzymać łzy,zagryzając do krwi dolną wargę.Nigdy w życiu nie czułem tyle emocji na raz.Miałem wrażenie,że zaraz mi głowa wybuchnie,a serce wyskoczy z piersi i do tego wszystkiego jeszcze puszczę pawia.Byłem przerażony jak nigdy dotąd.Po chwili dotarłem do szpitala.Zaparkowałem w jakimś niedozwolonym miejscu i nawet nie zwróciłem uwagi na krzyczącego na mnie kierowcę.
-Blondynka.26 lat.Miała wypadek.-oznajmiłem bez ładu i składu,kiedy znalazłem się przy recepcji.
-Proszę się uspokoić.-odburknęła pielęgniarka,patrząc na mnie z ukosa.Pewnie pomyślała,że jestem jakimś wariatem,biegającym w koszulce,podczas gdy na zewnątrz jest jakieś 5 stopni,ale nie dbałem o to.Nie pracowała w szpitalu po to by wyrażać swoją opinię na temat innych,tylko po to żeby pomagać,a ona co?!
-Kobieta mojego życia miała wypadek samochodowy,nie wiem co się z nią dzieje,nie wiem czy żyje,a pani mi się karze uspokoić?!-warknąłem,wymachując rękami.Na szczęście na horyzoncie pojawił się jakiś lekarz,więc zostawiłem tą starą flądrę w spokoju i popędziłem w jego stronę.
-Przepraszam.Szukam kobiety.26-letniej blondynki.Miała wypadek.
-Pani Karolina Ziółko?-zapytał lekarz,a ja pokiwałem energicznie głową.Mężczyzna wykrzywił swoje usta w czymś na kształt pocieszającego uśmiechu,delikatnie kładąc mi dłoń na ramieniu i wzdychając.
-Nie żyje?-wyszeptałem,czując jakby ktoś właśnie uderzył mnie czymś ciężkim w tył głowy.Miałem wrażenie,że to jakiś żart,że to niemożliwe,że przecież ją kocham i ona nie może,ona nie może...
Nogi się pode mną ugięły,serce zamarło,a łzy pojawiły się w oczach,zwarte i gotowe by wydostać się na zewnątrz.
-Przyjmowałem ją na oddział.Najprawdopodobniej straciła panowanie nad kierownicą i zjechała na sąsiedni pas,gdzie akurat jechał samochód ciężarowy.Jest operowana.Niestety są liczne obrażenia,ale pani Ziółko jest młoda,jej organizm może sobie z tym poradzić.-oznajmił,a ja z jednej strony poczułem ulgę,że żyje,ale z drugiej jeszcze bardziej się przeraziłem.Została staranowana przez ciężarówkę,liczba osób,która wychodzi z takiego typu wypadków cała jest bardzo,ale to bardzo mała.Poprosiłem go żeby pokazał mi drogę na odpowiedni oddział,co chętnie uczynił.Biegłem co sił w nogach,mijając tłumy zdziwionych ludzi.Zatrzymałem się dopiero na końcu korytarza przed ogromnymi drzwiami z napisem"blok operacyjny".Zamknąłem oczy i otworzyłem je po chwili,licząc na nagłą zmianę akcji.Pragnąłem się obudzić z krzykiem z tego koszmaru i wtulić się w jej rozgrzane ciało,znajdujące się tuż obok mnie.Byłaby już obudzona,bo śpi jak mysz pod miotłą i nawet najmniejszy szmer jest w stanie ją wyrwać ze snu.Wpatrywałaby się we mnie tymi pięknymi,niebieskimi oczami,uśmiechnęłaby się i mocno mnie przytuliła,głaszcząc po głowie i mówiąc,że wszystko jest okej i że mnie kocha.Później zapytałaby o czym śniłem i upewniłaby mnie,że nic takie nie miało miejsca i nigdy się nie wydarzy.Zasnąłbym wtulony w jej ramię z błogim uśmiechem na ustach.
Wróciłem na ziemię,załamując ręce i pociągając nosem.Nie,to nie może być prawda.....
-Barteeek...-Anastazja rzuciła się na mnie,wybuchając płaczem.Nie wiem kto kogo trzymał w ramionach,kto komu dawał wsparcie,kto kogo pocieszał,bo obydwoje ryczeliśmy jak bobry.Nie mogłem przestać,czułem się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi i rozerwał je na strzępy.Myślałem,że zaraz zwariuję.
Nie wiem ile czasu minęło,ile tak trwaliśmy w uścisku,ale nagle usłyszałem jakieś krzyki i odgłos kroków.Przetarłem zamglone oczy i zobaczyłem Kubę,Winiara,Agę i Dagmarę.Poczułem jak przychodzi kolejna fala rozpaczy i znów zacząłem się cały trząść.Wpadłem w ramiona rudego przyjaciela,rozpadając się na kawałki.Dobrze,że mocno mnie trzymał,bo na pewno upadłbym na kolana i nawet nie miałbym ochoty ani siły by się podnieść.
-Kuraś,wszystko będzie dobrze...-jego żona delikatnie głaskała mnie po plecach i także zaczęła cicho pochlipywać.Gdyby ich tutaj nie było chyba bym sobie nie poradził.
-Agniecha zawsze ma rację,tym razem na pewno też.-mruknął drżącym głosem Jarski,a ja pokiwałem jedynie głową,odrywając się od niego i wpadając w objęcia Winiarskich.Zacisnąłem mocno powieki by zatamować jakoś potok słonych łez,ale mi się nie udało.Słyszałem jak Jaroszowie próbują uspokoić Anastazję,która coś wściekle krzyczała.Wytężyłem słuch,gdy z jej ust padło imię Karoliny. 
-To wszystko moja wina!Moja!-jęczała,a ja wyrwałem się z uścisku Michała i podszedłem do niej.Nie miała prawa tak mówić i się zadręczać.Nikt tu nie był winny,to był w y p a d e k.Pociągając nosem,ukucnąłem przy niej i wziąłem jej zapłakaną twarz w dłonie.Łzy ciurkiem leciały mi po twarzy,ale starałem się jej jakoś pomóc.Karo zawsze o nią dbała,więc ja też poczuwałem się do tego obowiązku.Gdy się obudzi,a na pewno się obudzi,przecież jest silna i wie,że ma dla kogo żyć,to spierze mi tyłek za to,że pozwoliłem brunetce choć przez chwilę na myślenie w ten sposób.
-Nie wolno ci tak mówić.-odparłem stanowczo.
-Ale to prawda,rozmawiałyśmy przez telefon....krzyczałam na nią....powiedziałam jej,że jestem przez nią nieszczęśliwa....że wszystko psuję i ona.....ona....ona wtedy zamilkła...usłyszałam jakiś huk....jej przeraźliwy krzyk...Tak bardzo przepraszam....tak bardzo chciałbym cofnąć czas....-wykrzyczała,łkając i patrząc mi głęboko w oczy.-Naprawdę tego nie chciałam.Naprawdę.
Mocno ją przytuliłem,osuwając się razem z nią na podłogę.

Czekaliśmy.Godzinę.Dwie.Trzy.Cztery.Wszyscy nasi przyjaciele zjawili się w szpitalu,podtrzymując mnie na duchu.Czułem się okropnie,ale dzięki nim było ze mną lepiej.Nie mogłem sobie znaleźć miejsca,przenosiłem się z kąta w kąt,z jednego krzesła na drugie.Pocieszałem płaczących przyjaciół,za chwilę sam nie mogąc opanować napadu paniki i potoku łez.Ciągnęło się to i ciągnęło,a ja umierałem ze strachu.Czułem jak ból rozsadza mi skronie,jak rozrywa mi serce,jak gniecie żołądek,ale byłem w stanie wszystko znieść dla niej.Po pięciu godzinach z sali wyszedł lekarz.Niewysoki,siwy,miał około 50 lat.Wyglądał na bardzo zmartwionego i zmęczonego.Gdyby Karolina stała właśnie w tym momencie obok mnie,szepnęłaby mi na ucho,że ma piękne,jasnoniebieskie oczy.Zawsze zwracała uwagę właśnie na nie,wpatrywała się w nie i mówiła,że są zwierciadłem ludzkiej duszy.Mówiła też,że widzi,kiedy się śmieją,a kiedy smucą,czego ja nigdy nie potrafiłem zrozumieć.
-Pan z rodziny?-zapytał,gdy otworzyłem usta.Modliłem się by powiedział mi coś dobrego.
-Partner.-odparłem drżącym głosem.
-Usunęliśmy odłamki metalu z jamy brzusznej.Poskładaliśmy wątrobę i na szczęście obejdzie się bez przeszczepu.Niestety Pani Ziółko doznała urazu kręgosłupa oraz poważnego urazu głowy.Nie wiemy jeszcze jak duże są obrażenia,ale prawdopodobnie nie będzie mogła chodzić.Nie możemy niczego zagwarantować.Najbliższa doba będzie decydująca.-oznajmił,a ja pokiwałem jedynie głową i usiadłem na podłodze,analizując jego słowa.Uraz kręgosłupa,głowy,wątroba,metal w brzuchu....
Nie mogłem przestać powtarzać tego w myślach.Ona nie może umrzeć,nie może.

Przewieziono ją na OIOM,gdzie oczywiście nie wolno było nam wejść.Prosiłem,błagałem,krzyczałem,ale pielęgniarka ze skruchą w oczach powiedziała,że to niemożliwe.
-Kiedy jej stan się nieco poprawi,obiecuję,że pana tam wpuszczę.-przyrzekła,wchodząc do pomieszczenia i dając jej kolejną kroplówkę.Chciałem za nią pobiec i choć przez chwilę potrzymać Karolinę za rękę,delikatnie musnąć jej usta i  obiecać,że wszystko będzie dobrze.Niestety,nie mogłem.Jedyne co mi teraz pozostało to czekanie przed salą.Stałem z nosem przyklejonym do szyby i obserwowałem ją,mając nadzieję,że może  się poruszy,otworzy na sekundę oczy i odnajdzie mnie wzrokiem.Zachowywałem się jak opętany i mimo,że wiedziałem,że to niemożliwe by się teraz wybudziła,wierzyłem,że jej się uda.Nie mogłem przestać się na nią patrzeć.Była blada,posiniaczona,taka krucha i malutka.Miała owiniętą głowę bandażem i miliony kabelków łączących jej ciało z licznymi aparatami.Jej blond włosy opadały jej na ramiona,ukrywając część zadrapań.Gdyby nie liczne rany,można by śmiało rzec,że wyglądała jakby wróciła bo męczącym dniu pracy i położyła się spać.
-Wierzę w to,że do nas wróci...-wyszeptałem nawet nie patrząc w stronę przyjaciół.Otrzymałem od nich ogromne wsparcie.Zjawili się tutaj wszyscy i siedzieli ze mną całą noc,odstawiając wszystkie ważne sprawy na boczny tor.Kiedy przyszedł ranek Miguel i reszta drużyny musiała wracać do domów,odpocząć nieco i wrócić do treningów.
-Rozmawiałem z prezesem.Przykro mi,ale meczu nie możemy przełożyć.Tłumaczyłem mu,że cała drużyna jest rozbita,że nie mamy fizjoterapeuty i że w takiej sytuacji nikt nie jest w stanie się skupić,ale nic nie wskórałem.-oznajmił Falasca przepraszającym tonem.Był zły,ale próbował tego nie okazywać,zresztą Karolina nie była mu obojętna i na pewno też bardzo to przeżywał.Każdym z nas kierowały teraz negatywne emocję,których nie dało się od tak po prostu wyłączyć.
Co do meczu;nie liczyłem na to,że będzie próbował go przełożyć,przez myśl mi to nawet nie przeszło i byłem mu za to bardzo wdzięczny,nawet jeśli mu się to nie udało.Ja i tak miałem "karę" i do boju z Resovią nie mogłem stanąć,a w zaistniałej sytuacji,nawet gdybym mógł i tak bym tego nie zrobił.
Kariera,praca,mieszkanie,siatkówka,to wszystko nie miało dla mnie znaczenia,gdy w grę wchodziło jej zdrowie.
-Macie się nie zadręczać,tylko pracować,bo Karola by was po łbach zdzieliła,jakby się okazało,że się obijacie.-rozkazałem,tuląc każdego z nich na pożegnanie.
-Ona to ma silną rękę.Jak nie raz się wkurzyła to skakała jak mała wiewiórka,próbując dosięgnąć do głowy,a jak się jej udało to pacnęła z całych sił w potylicę,że o mało się nie wywaliłem.-oznajmił chichocząc pod nosem Łukasz i patrząc ukradkiem w stronę jej sali.Założył kurtkę,objął swoją żonę w tali i ucałował ją w skroń.Odwróciłem szybko wzrok,obiecując sobie,że nie będę się smucił na widok okazywanych sobie przez ludzi czułości.Przecież ja i Ziółko też sobie nigdy ich nie szczędziliśmy.
-Albo jak nam się nie chciało biegać,to po tyłku mnie kopała,a wam odpuszczała.Niesprawiedliwość.-mruknął Kłos głaszcząc się po wcześniej wspomnianych czterech literach,a ja uśmiechnąłem się delikatnie.Doskonale pamiętałem ta sytuację,jak znęcała się nad biednym Karolem by nas zmusić do roboty,bo nie wszyscy wiedzą,ale poniedziałki w Skrze bywały ciężkie.Ona jednak dawała sobie doskonale radę i kiedy było trzeba wcale się z nami nie patyczkowała.
-Ciebie po tyłku kopała,a ja jak na kozetkę trafiłem,to później dwie godziny wyłem z bólu.-dodał Zati,a przez cały korytarz przeszedł szmer cichego śmiechu.Lubiłem takie chwilę,kiedy razem o czymś rozmawialiśmy,coś wspominaliśmy, z czegoś się śmialiśmy,chociaż okoliczności nie były sprzyjające.
Gadaliśmy jeszcze przez chwilę,aż w końcu musiałem ich wygonić,bo się zbierali jak sójki za morze.
Kiedy wyszli znowu dopadł mnie smutek,na chwilę pozwoliłem sobie nie myśleć o tej tragedii i teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.Nie wiedziałem co teraz będzie.Niczego tak się nie bałem jak nadchodzących godzin,jak kolejnego dnia tego koszmaru,jak kolejnej sekundy bez niej.


Hej.Jestem z ogromnym opóźnieniem,ale samie rozumiecie;szkoła,nauka,życie towarzyskie.Starałam się wyrazić wszystkie negatywne emocje związane z takim wydarzeniem,wyszło jak wyszło,ale mam nadzieję,że da się to czytać.
Do następnego ;*










wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 3

-Jestem w szpitalu.-westchnęłam,przyglądając się z daleka dwójce siatkarzy,przez których znajdowałam się w miejscu,które nienawidziłam z całego serca.Nie znosiłam szpitali,były one dla mnie odzwierciedleniem bólu,smutku,łez i cierpienia.Charakterystyczny zapach unoszący się w powietrzu,blade ściany,tłumy ludzi,na których twarzach malowało się zmęczenie.Na samą myśl robiło mi się słabo.
-Jak to?Coś się stało?Wszystko w porządku?-Anastazja zaczęła panikować,a ja znów westchnęłam.
-Ze mną tak.Andrzej i Bartek czekają na założenie szwów.-odparłam i poczułam rosnącą gulę w gardle.Jak ja miałam jej to wszystko wytłumaczyć,nie zdradzając Andrzejowych zamiarów?
-Znowu coś wykombinowali na treningu i trochę się poobijali,nic wielkiego.-skłamałam,czując się jeszcze gorzej niż dotychczas.Nie lubiłam mijać się z prawdą,zawsze starałam się być szczera,zwłaszcza w stosunku do niej,ale to była niezwykle nadzwyczajna sytuacja.
-Myślisz,że powinnam przyjechać?-zapytała.
-Myślę,ze powinnaś wynagrodzić cierpienia Wronce wieczorem,a nie w śmierdzącej krwią i lekami szpitalnej poczekalni.-stwierdziłam,a ona wybuchnęła głośnym śmiechem.
-Wiedziałam,że ten zboczeniec Kurek cię zdemoralizuję.-mruknęła,a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
~*~
-Dlaczego?-Andrzej ośmielił się w końcu zapytać.
-Zniknęła z tobą na cały dzień.Jak myślisz co sobie pomyślałem?Co poczułem?-warknąłem,wymachując rękami.Byłem zły,smutny,wściekły i sam już nie wiedziałem co robić,co czuć,co mówić.
-Myślisz,że byłaby w stanie cię zdradzić?-odparł,zerkając w jej stronę.Stała na końcu korytarza,blada jak ściana,krążyła w kółko starając się rozładować emocję.Tylko raz popatrzyła się w naszym kierunku i przez te kilka sekund zdążyłem wyczytać z jej twarzy jak bardzo przygnębiona i przerażona tym wszystkim jest.
-Nie.-wyszeptałem,a on uśmiechnął się nieśmiało.
Gdy tylko zostaliśmy pozszywani i podreperowani,opuściliśmy szpital.Zanim wsiedliśmy do samochodu,odciągnąłem Karolinę na bok.Widziałem jej niechęć wymalowaną na twarzy,jej wzrok mówiący,że nie ma siły na kolejną kłótnie,ale ja wcale nie zamierzałem się kłócić.
-Przepraszam za to wszystko.Bardzo przepraszam.-wyszeptałem,a ona odetchnęła z ulgą.Wspięła się na palce i delikatnie musnęła moje usta.Złapałem ją w tali i przyciągnąłem do siebie,mocno przytulając.
-Nie rób mi tego więcej.-poprosiła,a ja przytaknąłem jeszcze raz tonąc w jej rozgrzanych wargach.

Dotarliśmy do domu.Karolina zdała relację Miguelowi z wizyty u lekarza,przy okazji starając się wytłumaczyć mu co było przyczyną mojej bójki z Andrzejem,a ja przygotowywałem dla nas relaksacyjną kąpiel.Musiałem jakoś zadośćuczynić swoje grzechy i rozluźnić napiętą atmosferę.
-Co ty kombinujesz,co?-blondynka nagle zjawiła się w łazience,zachodząc mnie od tyłu i przytulając się do moich pleców.Obróciłem się do niej przodem,siadając na skraju wanny i wpatrując się w jej piękne,niebieskie oczy.
-Kocham cię.
                                                                       ~*~
-O mój Boże,Andrzej.-wykrzyknęła brunetka,gdy tylko otworzyłem drzwi od mieszkania.Rzuciła torbę na ziemię i ujęła moją twarz w dłonie,przyglądając się opuchliźnie.
-Boli bardzo?-zmarszczyła śmiesznie nos,dotykając delikatnie opatrunku opuszkami palców.
-Anastazja daj spokój,mam 28 lat,wiesz ile razy sobie coś złamałem.-odparłem,a ona mruknęła pod nosem coś o mężczyznach i  ich dumie,po czym wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
-To w sumie dobrze,bo mam  w stosunku do ciebie małe plany...-mruknęła,patrząc na mnie zalotnym spojrzeniem.
-Taaaak?
Podeszła do mnie,wspięła się na palce i wpiła w moje usta.Ująłem ją za kark,pogłębiając pocałunek i zmniejszając dzielącą nas odległość.Jej dłonie w bardzo szybkim tempie znalazły się pod moją koszulką,usiłując ją jak najprędzej ze mnie ściągnąć.Miałem ochotę pozbyć się jej ubrań,wziąć w ramiona i zanieść do sypialni,ale miałem jeszcze jedno zadanie do wykonania.
-Zanim się do mnie dobierzesz,muszę ci coś pokazać.-oznajmiłem,chwytając ją za rękę i ciągnąc za sobą do jadalni.Tam czekała na nas romantyczna kolacja przy świecach,przygotowana przede wszystkich przez Karolinę i jej robiące cuda ręce,ale żeby nie było,ja też pomagałem.Szczerząc się od ucha do ucha spojrzałem na twarz Anastazji,która o dziwo nie wyrażała żadnych emocji.Odetchnąłem głęboko i uznałem,że po prostu jest zaskoczona.Wręczyłem jej bukiet czerwonych róż,a ona delikatnie się uśmiechnęła
-Zjedzmy,bo wystygnie.-mruknęła,odkładając kwiaty do przygotowanego wcześniej wazonu.
-Zorganizowałem tą kolacje żeby na spokojnie z tobą porozmawiać.-stwierdziłem siadając do stołu.Żołądek mocno mi się zacisnął i miałem wrażenie,że zaraz puszczę pawia.Andrzej stary,uspokój się.Powtarzałem sobie w myślach,starając się jakoś ogarnąć.
-A o czym?-zapytała po chwili,nie patrząc mi w oczy,tylko zezując w talerz.Teraz to już naprawdę byłem zestresowany.A co jeśli to nie wypali?A co jeśli da mi kosza?
Odpędziłem od siebie złe myśli i wreszcie się przełamałem.Co ma być,to będzie.W końcu jestem facetem,a nie 15-letnim chłopcem,który pierwszy raz w życiu zaprosił koleżankę do kina i nie wie co ma zrobić.
-O nas.Ana,ja nie chcę żeby nasza relacja opierała się tylko i wyłącznie na seksie.Chcę się z tobą spotykać,spędzać czas,rozmawiać.Zależy mi na tobie i na twoim szczęściu.-wyznałem.
-Ale ja jestem szczęśliwa.Wolę żeby wszystko zostało po staremu.-odparła nadal wgapiając się w stół.Zamurowało mnie.Wbiłem wzrok w jej twarz,nie wiedząc zupełnie co powiedzieć i jak się teraz zachować.Sądziłem,że się ucieszy,wpadnie mi w ramiona,wyzna,że także jej na mnie zależy i że będę w końcu mógł oficjalnie nazwać ją swoją dziewczyną,ale jak widać się przeliczyłem...
-Nie chcesz ze mną być?-zapytałem,nawet nie zwracając uwagi na to jak desperacko i żałośnie brzmi mój głos.Kolejna niezwykle ważna dla mnie kobieta uznała,że Wrona to jednak nie jest ten odpowiedni facet i że miłości to on raczej u niej nie znajdzie.
-Ja wiem,że wciąż kochasz Karo i niech tak pozostanie.-oznajmiła,wstając z miejsca.-Na mnie chyba już pora...
-Anastazja,proszę.-mruknąłem,łapiąc ją za dłoń.-Przemyśl to jeszcze.
-Popatrz mi prosto w oczy i powiedz,że Ziółko jest ci obojętna,że nie patrzysz na nią już w ten sposób,że nie zazdrościsz Bartkowi,że nie myślisz jakby to było,gdybyś to ty ją pierwszą spotkał.-stwierdziła,a ja jęknąłem.Nie mogłem skłamać i przyznać jej racji,Karo wciąż była dla mnie kimś takim,kogo się nie zapomina,kimś  takim,o kim się śni,kimś takim,na którego widok się uśmiecha nawet jeśli się ma zły dzień,ale Anastazja także była dla mnie kimś takim.
-Sam widzisz,nadal ją kochasz.Wierzę,że ja też jestem ci bliska,ale nie chcę niczego poważnego.Nie bierz sobie tego do serca,ale nie jesteś tym jedynym.Nie kocham cię.-powiedziała i całując mnie w policzek wyszła.Poczułem się jakby ktoś właśnie walnął mnie czymś ciężkim w tył głowy.Aż wstyd się przyznać,ale osunąłem się po ścianie i zacząłem beczeć jak mały chłopiec.Jedyne czego teraz pragnąłem to zapomnieć.Chwyciłem leżące na stole wino,otworzyłem je i pociągnąłem łyka prosto z butelki.
~*~
-Myślisz,że już przyszła?-zapytałam,zerkając na zegarek.Stresowałam się chyba bardziej niż sam Wronka.
Bartek wybuchnął śmiechem,kręcąc głową.
-Jesteś niemożliwa.-stwierdził,wpatrując się w telewizor i lecącą akurat reklamę okocimskiego piwa z Zbyszkiem Bartmanem na czele.Znowu wybuchnął tym swoim specyficznym śmiechem,brzmiącym co najmniej tak,jakby go ktoś dusił.
-Nie nabijaj się z Zibiego,przypominam ci,że sam reklamowałeś jogurty.-odparłam,a jemu zrzedła mina.
-Ej,no..-mruknął,wydymając dolną wargę i robiąc te oczy a`la kot ze Shreka.O nie kochaniutki,tym razem się nie nabiorę!
-No,co ci poradzę na to,że nie lubię monte.-ciągnęłam dalej,doprowadzając go do szewskiej pasji.
-Jesteś okrutna i masz kamień zamiast serca.-wyjęczał,podkurczając te swoje długie nogi pod brodę i zezując na mnie wściekle.Wyglądał jak taka gigantyczna żabka,która siedzi na brzegu jakiegoś tam zbiornika wodnego i cicho rechocze.Ledwo powstrzymałam wybuch śmiechu,wkładając sobie ciastko do buzi.
Przyglądałam mu się dalej i mimo tego,że w tym momencie miałam przed oczami tylko i wyłącznie obraz płaza,uznałam,że jednak ten mój Bartosz to jest przystojny.
-Co się tak gapisz wstrętna dziewucho?
Wyszczerzyłam się i nie mogąc już patrzeć na to jego biedne,zranione oblicze zlitowałam się.Umiejscowiłam swoje cztery litery na kanapie tuż obok niego,głaszcząc go po włosach i susząc w jego kierunku zęby.Wreszcie przestał patrzeć na mnie z wyrzutem,tylko cmoknął mnie w szyje i wtulił się we mnie.
-Bartuś,już nie będę taka bezuczuciowa.-mruknęłam całując go w czółko,a on przytaknął i wykorzystując sytuację umiejscowił swoją głową na mojej piersi,uśmiechając się szeroko.Pokręciłam jedynie głową po raz kolejny kradnąc mu całusa.Niestety scenę czułości przerwał nam mój dzwoniący gdzieś w oddali telefon.
-Nie idź.-wymruczał szatyn,ale go nie posłuchałam,bo to przecież mogła być Anastazja albo Endrju,a ja musiałam wiedzieć czy środkowy już oficjalnie na swoim fanpage`u może ogłosić,że jest zajęty i rząd kandydatek z całej siatkarskiej polski nie ma już na co liczyć.Bardzo nie delikatnie pozbyłam  się jego cielska i pobiegłam do przedpokoju,gdzie w kurtce leżał moja przedpotopowa nokia.
-Andrzej?-odebrałam cała rozemocjonowana.Szatyn nie odpowiedział,jedynie pociągnął nosem.
-Co się stało?-zapytałam przerażona.
-Dała mi kooszzza,rozumieszz.Powiedziała,że mnie nie chccę...-wymamrotał pijany.Westchnęłam,czując jak coś ciężkiego ląduje na dnie mojego żołądka.
-Bardzo mi przykro.-odparłam,nie wiedząc co powiedzieć.
-Pszzzzyjedź do mnie.-mruknął po raz kolejny pociągając nosem.Zrobiło mi się go strasznie żal,więc nie zastanawiając się ani chwili wsunęłam trampki na stopy,chwyciłam kurtkę i klucze do samochodu.
-Zaraz będę.-odpowiedziałam,a on rozłączył się.
-Bartek,muszę jechać.-krzyknęłam,otwierając drzwi i łapiąc w przelocie torebkę wiszącą na wieszaku.
-Znowu?-jęknął tak głośno,że było go słychać na całej klatce schodowej.Już widzę jak pani Halinka spod 6 złapie mnie jutro w supermarkecie na stosiku ze świeżym pieczywem i upomni,że zachowujemy się jak banda dzikusów,a przecież blok nie jest naszą własnością i trzeba się dostosować do warunków mieszkalnych.
-Będę najszybciej jak się da!Kocham cię.-odparłam,trzaskając drzwiami i zbiegając na dół.Wpakowałam się do samochodu i ruszyłam z piskiem opon.Jak na złość pogoda się popsuła i lało jak jasna cholera,więc nie mogłam sobie na za wiele pozwolić.Zadzwoniłam w między czasie do Anastazji,mając ogromną ochotę na nią nawrzeszczeć.
-Halo?
-Ana?Czyś ty oszalała?-warknęłam,włączając głośnik i rzucając telefon na siedzenie pasażera.
-O co ci chodzi?-odburknęła doskonale wiedząc o co mi chodzi.
-O Andrzeja,a o kogo może mi chodzić?Nie udawaj głupiej,jak mogłaś go tak spławić?!-krzyknęłam,zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.Czułam do niej ogromny żal.Chciałam dla niej szczęścia,które na pewno znalazłaby przy środkowym,ale oczywiście ona była uparta jak osioł i wiedziała wszystko lepiej!
-Dobrze wiesz,że on tak naprawdę ciebie kocha!Zresztą jak wszyscy!Karolina jest najmądrzejsza,najfajniejsza,najlepsza,najpiękniejsza,najbardziej lubiana! Mam tego dość,zawsze jesteś na pierwszym planie!A teraz masz jeszcze o to do mnie pretensje!-wykrzyczała,a mnie zamurowało.Chciałam jej powiedzieć,że przecież to nie prawda,że nikt tak nie uważa,ale nie mogłam nic z siebie wykrztusić.Poczułam przypływające do oczu łzy i nagłe,mocne szarpnięcie.Ogromny ból przeszył moją klatkę piersiową,a jedyne co zdołałam zauważyć to jasne,mocne światło.



Hej :* Od razu mówię,że przepraszam za opóźnienia,ale na pewno nie będę w stanie dodawać rozdziałów w równych odstępach czasu.Postaram się żeby odległości między nowymi postami nie były za długie,obiecuję!
Nie podoba mi się za bardzo końcówka,nie mówiąc już o całej reszcie,ale uznałam,że nie jest aż tak źle by się  tym z Wami nie podzielić.Bardzo proszę o wyrażanie Waszych opinii w komentarzach !
Do następnego :*